środa, 4 kwietnia 2018

Rozdział 41- Zamek na szczycie


Rozdzielili się. Dziewczyny miały zostać w mieście i zająć się odczynianiem klątwy, a im się trafiło skopywanie dup złodupcom. Nie żeby narzekali, bicie się wychodziło im najlepiej, zwłaszcza, że się ostro na to napalili. Po omówieniu planu wyszli ze świątyni razem z kapłanem, zostawiając swoje kobiety w środku. Romeus odtworzył dokładnie jedyną drogę prowadzącą na szczyt i z jego opisu mogli wywnioskować, że nie należała do zachęcających. Najchętniej odpoczęliby przed wyruszeniem, a potem wykorzystali Exceedy do podróży, ale górskie powietrze i wiatry mogły z łatwością z nimi manipulować oraz porozbijać na skalnych półkach, więc woleli nie ryzykować. Zjedli drobny posiłek i wyruszyli, korzystając z siły własnych nóg. Przecież byli silniejsi od Romeusa, zatem byli pewni swojego powodzenia. Szybko jednak przekonali się, że kapłan miał rację, ścieżka była wąska, pełna osuwisk, a czasami tak stroma, że trzeba było się po niej wspinać.
- Za jakie grzechy… - Warknął Sting, podciągając się na rękach po raz kolejny. Ucieszył się, gdy zobaczył, że będzie mógł odpocząć na skalnej półce. Padł na plecy, dysząc ciężko i pozwalając, by krople potu spłynęły po skroni, a następnie zniknęły w blond włosach.
- Dlaczego ja nie umiem latać. –Dodał Rogue, zwalając się obok niego. Obydwoje łapali oddechy z trudem, w takim tempie zanim tam dojdą opuszczą ich wszystkie siły.  Exceedy wylądowały obok nich, jeszcze zdolne do swobodnego lotu.
- Sting- sama przecież to nie jest wcale zła droga. – Powiedział Lector, ze współczuciem wpatrując się w swojego przyjaciela.
 - Lector, to nie ty wciągasz cały ciężar po takim terenie. – Mruknął w odpowiedzi. Przewalił się na brzuch i uniósł na rękach, by następnie wstać. Nogi trzęsły mu się jak galareta, ale nie mógł już nic na to poradzić. Postawił swojego kumpla, a następnie pomógł mu się otrzepać z pyłu i kurzu. Powinni iść dalej, do szczytu bardzo mało im zostało, bo dostrzegali już siedzibę Mrocznej Gildii.  Sting wzdrygnął się mocno, bo stare zamczysko straszyło go samym wyglądem. Exceedy wzniosły się ponownie, trzymając się blisko skał. Wolały nie ryzykować zniesienia ich przez wiatr.
- Damy radę stary, ci ludzie na nas liczą. – Powiedział Rogue i sam pierwszy zaczął się wspinać. Był zmotywowany, w końcu dziewczyny przydzieliły im ważne zadanie, słabo by było, gdyby się nie wykazali. On jednak wolał się wykazać. Poza tym Nanc obiecała, że znowu poopowiada mu o swojej przeszłości, ale tylko, gdy skończą zadanie. To go jeszcze bardziej motywowało. Eucliffe patrzył na niego ze zdumieniem, ale po chwili otrząsnął się i zacisnął pięści.
- Nie dam ci się przegonić! – Warknął ze śmiechem i zaczął piąć się w górę. – To ja tu jestem mistrzem Gildii!
- Ale jesteś leniwy. Będę pierwszy.
- Chyba cię porąbało! Zaraz cię dogonię. – Gdy tylko mu dorównał od razu pchnął go biodrem, żeby ten nieco się usunął. To jego miejsce, on będzie pierwszy.
- Kretynie! – Rogue krzyknął, tracąc jedno z miejsc oparcia. Szybko chwycił się skały i spojrzał na kompana ze wściekłością. – Przecież ja się przez ciebie zabiję!
- Oj przestań jojczeć! – Sting ruszył dalej, śmiejąc się głośno. Cheney chwycił go mocno za nogę i pociągnął w dół. – Oooiii!! ROGUE!!
               W ostatniej chwili zdążył chwycić się wystającego kamienia inaczej poleciałby w dół i marne szanse miałby na to, by z powrotem spaść na półkę. Spojrzał w rozpostartą pod nimi przepaść i serce podskoczyło mu do gardła. Co za wredna kreatura, to chyba on chciał żeby spadł.
- CZY CIEBIE CZŁOWIEKU POWALIŁO?! – Krzyknął rozzłoszczony, a w oczach pojawiły się kurwiki.  Dogonił go szybko i dźgnął palcami między żebra, aż zawył z bólu.– Czy chcesz żebym się zabił?!
- Oj przestań jojczeć i tak by cię Lector uratował. – Rogue uśmiechnął się nieznacznie i zaczął się wspinać dalej. Oddał mu tylko z nawiązką, jak zawsze. Resztę drogi pokonali w ciszy, po prostu byli zbyt zmęczeni na pogaduszki.  Dzień dobiegał końca, gdy tylko dotarli na szczyt, ponownie rozłożyli się na ziemi, oddychając ciężko. Koty wylądowały obok nich, od razu popychając ich leniwe ciała.
- Sting, musimy iść, wstawaj. – Powiedział Lector, wbijając pazurki w ramię blondyna.
- Fro-sama!
- Dobra, dobra, zaraz się pozbieram.- Sting westchnął ciężko i spojrzał na górujący ponad nimi zamek. Z tej perspektywy nie wyglądał jakby ktoś go zamieszkiwał. Mory, które go otaczały już dawno się rozpadły, a część ścian również była zawalona. Z tego miejsca mógł jedynie dostrzec, że dalsza część zamku jest w najlepszym stanie. Pewnie tam zadomowili się Mroczni Magowie. Miał nadzieję, że okażą się niedoświadczonymi czarownikami i szybko się z nimi rozprawią. Chcieli wrócić z tym Rubinowym Smokiem jak najszybciej do wioski i po prostu odpocząć. Ta wspinaczka całkiem ich zniszczyła. Eucliffe podniósł się powoli i rozejrzał za czymś podejrzanym. Nic ani nikt ich nie obserwował, więc podejrzewał, że wszyscy są albo czekają na nich w środku.
- Co za głupcy. – Stwierdził, kładąc ręce na biodrach. – Nie zostawili żadnej straży, pewnie teraz siedzą i trzęsą portkami.
- Albo czekają na nas. – Cheney otrzepał się z kurzu i poprawił swój płaszcz.- Może nie spodziewają się, że ktoś może pomóc wiosce.
- No takim paskudom nikt by nie chciał pomagać. Ale od czego jesteśmy my.
- Podejrzewam, że nie będą łatwymi przeciwnikami. Inaczej by zostawili chociaż jednego człowieka.
- Albo są zbyt pewni siebie. Tacy tak mają, za grosz siły tylko są pozerami, którzy żerują na słabszych. – Przywódca Sabertooth ruszył w stronę zniszczonej zamkowej bramy. Rozglądając się uważnie.
- Obyś miał rację. – Zanim poszedł za nim, spojrzał za znikające za horyzontem słońce. Żałował, że nie ma przy nim Nanc, pewnie ucieszyłaby się z tego widoku. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do przyjaciela. Przeczuwał, że gdyby cos byłoby nie tak z pewnością by ich wyczuli. W końcu Smoczy Zabójcy mają o wiele bardziej rozwinięty węch niż inni ludzie.  Przeszli na dziedziniec, który zawalony był wręcz resztkami muru, ścian, pozostałościami po mniejszych budowlach, zapewne stajniach i innych. Zastanawiające było to, jak ludzie dostawali się kiedyś do tego miejsca. Zapewne niegdyś prowadziła tu droga, której resztkami podążali na szczyt. Niewiele z niej zostało. Spojrzeli na ogromne dębowe drzwi, które były właściwym wejściem do wnętrza zamczyska. Eucliffe podszedł do nich i przyłożył dłoń, a następnie popchnął z całej siły. Nie ustąpiły, no kto by się spodziewał.
- Zamknięte. – Powiedział bardziej do siebie.
- No co ty. – Rogue przewalił oczami i podszedł bliżej. – Myślałem, że zostawią je dla nas otwarte.
- A ty głupi jesteś.
- A ty nie ogarniasz sarkazmu. Musimy je wyważyć siłą.
- No jasne, bo sam bym na to nie wpadł. Odsuń się. – Blondyn odszedł na kilka kroków i strzelił kostkami, uśmiechając się szeroko. Zrobią im wielkie wejście, nie ma co. Wciągnął powietrze w płuca i skupił się. – Ryk Białego Smoka!
               Wypuścił z ust powietrze, które zmieniło się w promień światła.  Bezbłędnie trafił we wrota i rozwalił je na drobne kawałeczki.  Rogue zakrył swoim płaszczem kota, by żadna z części go nie trafiła. Spojrzał na niego i kiwnął głową, a później zniknął w unoszącej się jeszcze mieszaninie kurzu i pyłu. Sting szybko znalazł się przy nim, oboje zaczęli nasłuchiwać. Do ich wrażliwych uszu docierały kaszle, głośne oddechy i syki bólu, pewnie we wrogów trafiły różnej wielkości odłamki. To dobrze, może będą wyłączeni z walki. Cheney uchylił się przed pierwszym ciosem wymierzonym w jego stronę. Mimo ostrego bólu w nozdrzach mógł wyczuć zbliżających się wrogów i zaatakować ich jako pierwszy.  Trzasnął pierwszego mężczyznę w tchawicę, odbierając mu oddech, będzie do końca wyłączony z walki.
- Szpony Cienistego Smoka. – Cienie oplotły jego przedramiona i uderzyły w kolejnych ludzi, powalając ich na ziemię. Kątem oka dostrzegał, że jego partner bardzo dobrze radzi sobie z pozostałymi. Kurz odpadł całkiem, odsłaniając siły wroga. Przed nimi stało dwudziestu członków mrocznej gildii, przygotowanych do walki. Przywódcę od razu można było wyróżnić. Najwyższy i najlepiej zbudowany mężczyzna opierał się o dwuręczny młot. Jego skórę pokrywały łuski i bardziej wyglądem przypominał jaszczura niźli człowieka. Podejrzewali, że taka kara miała go spotkać za kradzież Rubinowego Smoka.
–Ej ty! – Sting wymierzył w niego palca i uśmiechnął się triumfalnie. – Oddawaj tego Smoka po dobroci, a może nie skopiemy wam dup aż tak.
- Blackmount was wysłało? – Warknął potwór i obnażył zęby w ich stronę.
- Nie ma sensu się z nimi użerać. – Rogue zerknął na swojego kompana. Czuł w kościach, że to będzie dziwny przeciwnik. Nawet pachniał nienaturalnie. Eucliffe odczekał chwilę, a potem skinął głową. Obydwoje ruszyli w jednym momencie na swojego przeciwnika.  Skupili magię w pięściach i z całej siły trzasnęli go w brzuch, oczekując, że odleci na drugi koniec sali. Zdziwili się, gdy nie usłyszeli trzasku belek, więc unieśli głowy, by zobaczyć stojącego przed nimi jaszczura. Przywódca bandy rechotał złośliwie i podnosząc swój młot, uderzył w nich głownią. Oboje polecieli na jedną ze starych kamiennych ścian, która zadrżała pod ich siłą.
- Sting-sama! – Zawołał przerażony Lector, widząc całą scenę z góry.
Rogue zawył z bólu, czując promienisty ból w dolnej części klatki piersiowej. Ten bydlak prawdopodobnie złamał mu żebro, a może i dwa tym młotem. Dźwignął się powoli na równe nogi, pomagając wstać obolałemu partnerowi.
- Cholera. – Blondyn otarł krew z rozwalonej wargi i z nienawiścią spojrzał na przeciwnika. – Jakim cudem to na niego nie działa?
- Podejrzewam, że to przez klątwę. – Burknął Cheney, zaciskając mocno pięści. – Może nie jest podatny na słabszą magię.
- Więc wejdźmy na wyższy poziom.
               Oboje w jednej chwili uaktywnili Smocze Napędy. Pozwalały im wejść na wyższy poziom umiejętności i szybkości. Teraz bestia nie powinna stanowić dla nich problemu, chociaż wpatrywała się w nich uważnie, gotowa do kontrataku. Zniknęli mu na chwilę z oczu, by zaraz pojawić się po obu jego stronach z zamiarem zaatakowania. Jaszczur warknął coś głośno i chwycił ich za ręce w ostatnim momencie, a następnie z całym impetem walnął nimi o posadzkę, która rozwaliła się pod wpływem siły uderzenia. Magowie Sabertooth wrzasnęli z bólu, wyginając się nienaturalnie na kamieniach. Na chwilę zaparło im dech w piersiach. Rogue poczuł, że traci oddech w piersiach, gdy kolejne kości pękły jak patyki. Usłyszał przerażone wycie kotów, które obserwowały sytuację z bezpiecznej odległości. Modlił się w duchu, żeby się nie wtrącali.
- Głupi jesteście. – Warknął przywódca i nadepnął z całą siłą na ledwo przytomnego blondyna. – Nie odzyskacie Rubinowego Smoka, jego potęga jest moja.
- Ch-chciałbyś. – Eucliffe złapał go na szponiastą nogę i zacisnął na twardej skórze palce, a drugą wyciągnął w górę. – Odzyskamy go… P-Promień Białego Smoka!
               Świetlista łuna wystrzeliła z jego palców prosto w oczy przeciwnika. Potwór zawył i odsunął się gwałtownie, rycząc rozwścieczony. Rogue splunął krwią, próbując podnieść się ostatkami sił. Nie mogli tak po prostu przegrać. Sting jako pierwszy stanął i szybko podbiegł do wroga. Skoro nie działały na niego ataki magiczne, to fizyczne już tak.
- Zapłacicie za to!! – Krzyknął Przywódca zanim dostał solidne uderzenie w swoją szpetną paszczę. Odleciał do tyłu, przewracając się na ziemię.
- Ty też! – Warknął blondyn i otarł ponownie usta z krwi. Dysząc ciężko, patrzył jak przeciwnik podnosi się i spogląda na niego wściekle. Otworzył szeroko oczy, gdy ten znalazł się tuż obok niego i z całej siły grzmotnął nim o ziemię. Zawył głośno, dostrzegając przed oczami zamazane kształty. Dostrzegł tylko, że to chyba Rogue zaatakował, ale i on leżał po chwili bezwładnie na ziemi. Pół-gad chwycił go za szyję i uniósł na swoją wysokość.
- Jesteście bardzo upierdliwymi gnojkami…. Zostaniecie tutaj i zdechniecie w męczarniach.
- Sting-sama!! Nie!!
- L-Lector… Uciekajcie… - Odwrócił głowę w stronę, z której docierały krzyki. Zauważył tylko zaryczaną mordkę swojego kociego przyjaciela, zanim znowu nie huknął  o ziemię i świat po prostu zniknął.
               Koty wydały z siebie przerażający pisk, zwracając tym samym uwagę potężnego wroga. Spojrzał na nich rozjuszony, ale wtedy Lector chwycił przyjaciela za łapę i wybiegł z nim z zamku. Musieli powiadomić Nancy i Madison. Musiały uratować Stinga i Rogue, tylko w nich była nadzieja. Oboje rozwinęli skrzydła i zanurkowali w dół zbocza, nie zważając na porywisty nocny wiatr.
________________________________________________________________________
Rozdzielili się. Dziewczyny miały zostać w mieście i zająć się odczynianiem klątwy, a im się trafiło skopywanie dup złodupcom. Nie żeby narzekali, bicie się wychodziło im najlepiej, zwłaszcza, że się ostro na to napalili. Po omówieniu planu wyszli ze świątyni razem z kapłanem, zostawiając swoje kobiety w środku. Romeus odtworzył dokładnie jedyną drogę prowadzącą na szczyt i z jego opisu mogli wywnioskować, że nie należała do zachęcających. Najchętniej odpoczęliby przed wyruszeniem, a potem wykorzystali Exceedy do podróży, ale górskie powietrze i wiatry mogły z łatwością z nimi manipulować oraz porozbijać na skalnych półkach, więc woleli nie ryzykować. Zjedli drobny posiłek i wyruszyli, korzystając z siły własnych nóg. Przecież byli silniejsi od Romeusa, zatem byli pewni swojego powodzenia. Szybko jednak przekonali się, że kapłan miał rację, ścieżka była wąska, pełna osuwisk, a czasami tak stroma, że trzeba było się po niej wspinać.
- Za jakie grzechy… - Warknął Sting, podciągając się na rękach po raz kolejny. Ucieszył się, gdy zobaczył, że będzie mógł odpocząć na skalnej półce. Padł na plecy, dysząc ciężko i pozwalając, by krople potu spłynęły po skroni, a następnie zniknęły w blond włosach.
- Dlaczego ja nie umiem latać. –Dodał Rogue, zwalając się obok niego. Obydwoje łapali oddechy z trudem, w takim tempie zanim tam dojdą opuszczą ich wszystkie siły.  Exceedy wylądowały obok nich, jeszcze zdolne do swobodnego lotu.
- Sting- sama przecież to nie jest wcale zła droga. – Powiedział Lector, ze współczuciem wpatrując się w swojego przyjaciela.
 - Lector, to nie ty wciągasz cały ciężar po takim terenie. – Mruknął w odpowiedzi. Przewalił się na brzuch i uniósł na rękach, by następnie wstać. Nogi trzęsły mu się jak galareta, ale nie mógł już nic na to poradzić. Postawił swojego kumpla, a następnie pomógł mu się otrzepać z pyłu i kurzu. Powinni iść dalej, do szczytu bardzo mało im zostało, bo dostrzegali już siedzibę Mrocznej Gildii.  Sting wzdrygnął się mocno, bo stare zamczysko straszyło go samym wyglądem. Exceedy wzniosły się ponownie, trzymając się blisko skał. Wolały nie ryzykować zniesienia ich przez wiatr.
- Damy radę stary, ci ludzie na nas liczą. – Powiedział Rogue i sam pierwszy zaczął się wspinać. Był zmotywowany, w końcu dziewczyny przydzieliły im ważne zadanie, słabo by było, gdyby się nie wykazali. On jednak wolał się wykazać. Poza tym Nanc obiecała, że znowu poopowiada mu o swojej przeszłości, ale tylko, gdy skończą zadanie. To go jeszcze bardziej motywowało. Eucliffe patrzył na niego ze zdumieniem, ale po chwili otrząsnął się i zacisnął pięści.
- Nie dam ci się przegonić! – Warknął ze śmiechem i zaczął piąć się w górę. – To ja tu jestem mistrzem Gildii!
- Ale jesteś leniwy. Będę pierwszy.
- Chyba cię porąbało! Zaraz cię dogonię. – Gdy tylko mu dorównał od razu pchnął go biodrem, żeby ten nieco się usunął. To jego miejsce, on będzie pierwszy.
- Kretynie! – Rogue krzyknął, tracąc jedno z miejsc oparcia. Szybko chwycił się skały i spojrzał na kompana ze wściekłością. – Przecież ja się przez ciebie zabiję!
- Oj przestań jojczeć! – Sting ruszył dalej, śmiejąc się głośno. Cheney chwycił go mocno za nogę i pociągnął w dół. – Oooiii!! ROGUE!!
               W ostatniej chwili zdążył chwycić się wystającego kamienia inaczej poleciałby w dół i marne szanse miałby na to, by z powrotem spaść na półkę. Spojrzał w rozpostartą pod nimi przepaść i serce podskoczyło mu do gardła. Co za wredna kreatura, to chyba on chciał żeby spadł.
- CZY CIEBIE CZŁOWIEKU POWALIŁO?! – Krzyknął rozzłoszczony, a w oczach pojawiły się kurwiki.  Dogonił go szybko i dźgnął palcami między żebra, aż zawył z bólu.– Czy chcesz żebym się zabił?!
- Oj przestań jojczeć i tak by cię Lector uratował. – Rogue uśmiechnął się nieznacznie i zaczął się wspinać dalej. Oddał mu tylko z nawiązką, jak zawsze. Resztę drogi pokonali w ciszy, po prostu byli zbyt zmęczeni na pogaduszki.  Dzień dobiegał końca, gdy tylko dotarli na szczyt, ponownie rozłożyli się na ziemi, oddychając ciężko. Koty wylądowały obok nich, od razu popychając ich leniwe ciała.
- Sting, musimy iść, wstawaj. – Powiedział Lector, wbijając pazurki w ramię blondyna.
- Fro-sama!
- Dobra, dobra, zaraz się pozbieram.- Sting westchnął ciężko i spojrzał na górujący ponad nimi zamek. Z tej perspektywy nie wyglądał jakby ktoś go zamieszkiwał. Mory, które go otaczały już dawno się rozpadły, a część ścian również była zawalona. Z tego miejsca mógł jedynie dostrzec, że dalsza część zamku jest w najlepszym stanie. Pewnie tam zadomowili się Mroczni Magowie. Miał nadzieję, że okażą się niedoświadczonymi czarownikami i szybko się z nimi rozprawią. Chcieli wrócić z tym Rubinowym Smokiem jak najszybciej do wioski i po prostu odpocząć. Ta wspinaczka całkiem ich zniszczyła. Eucliffe podniósł się powoli i rozejrzał za czymś podejrzanym. Nic ani nikt ich nie obserwował, więc podejrzewał, że wszyscy są albo czekają na nich w środku.
- Co za głupcy. – Stwierdził, kładąc ręce na biodrach. – Nie zostawili żadnej straży, pewnie teraz siedzą i trzęsą portkami.
- Albo czekają na nas. – Cheney otrzepał się z kurzu i poprawił swój płaszcz.- Może nie spodziewają się, że ktoś może pomóc wiosce.
- No takim paskudom nikt by nie chciał pomagać. Ale od czego jesteśmy my.
- Podejrzewam, że nie będą łatwymi przeciwnikami. Inaczej by zostawili chociaż jednego człowieka.
- Albo są zbyt pewni siebie. Tacy tak mają, za grosz siły tylko są pozerami, którzy żerują na słabszych. – Przywódca Sabertooth ruszył w stronę zniszczonej zamkowej bramy. Rozglądając się uważnie.
- Obyś miał rację. – Zanim poszedł za nim, spojrzał za znikające za horyzontem słońce. Żałował, że nie ma przy nim Nanc, pewnie ucieszyłaby się z tego widoku. Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do przyjaciela. Przeczuwał, że gdyby cos byłoby nie tak z pewnością by ich wyczuli. W końcu Smoczy Zabójcy mają o wiele bardziej rozwinięty węch niż inni ludzie.  Przeszli na dziedziniec, który zawalony był wręcz resztkami muru, ścian, pozostałościami po mniejszych budowlach, zapewne stajniach i innych. Zastanawiające było to, jak ludzie dostawali się kiedyś do tego miejsca. Zapewne niegdyś prowadziła tu droga, której resztkami podążali na szczyt. Niewiele z niej zostało. Spojrzeli na ogromne dębowe drzwi, które były właściwym wejściem do wnętrza zamczyska. Eucliffe podszedł do nich i przyłożył dłoń, a następnie popchnął z całej siły. Nie ustąpiły, no kto by się spodziewał.
- Zamknięte. – Powiedział bardziej do siebie.
- No co ty. – Rogue przewalił oczami i podszedł bliżej. – Myślałem, że zostawią je dla nas otwarte.
- A ty głupi jesteś.
- A ty nie ogarniasz sarkazmu. Musimy je wyważyć siłą.
- No jasne, bo sam bym na to nie wpadł. Odsuń się. – Blondyn odszedł na kilka kroków i strzelił kostkami, uśmiechając się szeroko. Zrobią im wielkie wejście, nie ma co. Wciągnął powietrze w płuca i skupił się. – Ryk Białego Smoka!
               Wypuścił z ust powietrze, które zmieniło się w promień światła.  Bezbłędnie trafił we wrota i rozwalił je na drobne kawałeczki.  Rogue zakrył swoim płaszczem kota, by żadna z części go nie trafiła. Spojrzał na niego i kiwnął głową, a później zniknął w unoszącej się jeszcze mieszaninie kurzu i pyłu. Sting szybko znalazł się przy nim, oboje zaczęli nasłuchiwać. Do ich wrażliwych uszu docierały kaszle, głośne oddechy i syki bólu, pewnie we wrogów trafiły różnej wielkości odłamki. To dobrze, może będą wyłączeni z walki. Cheney uchylił się przed pierwszym ciosem wymierzonym w jego stronę. Mimo ostrego bólu w nozdrzach mógł wyczuć zbliżających się wrogów i zaatakować ich jako pierwszy.  Trzasnął pierwszego mężczyznę w tchawicę, odbierając mu oddech, będzie do końca wyłączony z walki.
- Szpony Cienistego Smoka. – Cienie oplotły jego przedramiona i uderzyły w kolejnych ludzi, powalając ich na ziemię. Kątem oka dostrzegał, że jego partner bardzo dobrze radzi sobie z pozostałymi. Kurz odpadł całkiem, odsłaniając siły wroga. Przed nimi stało dwudziestu członków mrocznej gildii, przygotowanych do walki. Przywódcę od razu można było wyróżnić. Najwyższy i najlepiej zbudowany mężczyzna opierał się o dwuręczny młot. Jego skórę pokrywały łuski i bardziej wyglądem przypominał jaszczura niźli człowieka. Podejrzewali, że taka kara miała go spotkać za kradzież Rubinowego Smoka.
–Ej ty! – Sting wymierzył w niego palca i uśmiechnął się triumfalnie. – Oddawaj tego Smoka po dobroci, a może nie skopiemy wam dup aż tak.
- Blackmount was wysłało? – Warknął potwór i obnażył zęby w ich stronę.
- Nie ma sensu się z nimi użerać. – Rogue zerknął na swojego kompana. Czuł w kościach, że to będzie dziwny przeciwnik. Nawet pachniał nienaturalnie. Eucliffe odczekał chwilę, a potem skinął głową. Obydwoje ruszyli w jednym momencie na swojego przeciwnika.  Skupili magię w pięściach i z całej siły trzasnęli go w brzuch, oczekując, że odleci na drugi koniec sali. Zdziwili się, gdy nie usłyszeli trzasku belek, więc unieśli głowy, by zobaczyć stojącego przed nimi jaszczura. Przywódca bandy rechotał złośliwie i podnosząc swój młot, uderzył w nich głownią. Oboje polecieli na jedną ze starych kamiennych ścian, która zadrżała pod ich siłą.
- Sting-sama! – Zawołał przerażony Lector, widząc całą scenę z góry.
Rogue zawył z bólu, czując promienisty ból w dolnej części klatki piersiowej. Ten bydlak prawdopodobnie złamał mu żebro, a może i dwa tym młotem. Dźwignął się powoli na równe nogi, pomagając wstać obolałemu partnerowi.
- Cholera. – Blondyn otarł krew z rozwalonej wargi i z nienawiścią spojrzał na przeciwnika. – Jakim cudem to na niego nie działa?
- Podejrzewam, że to przez klątwę. – Burknął Cheney, zaciskając mocno pięści. – Może nie jest podatny na słabszą magię.
- Więc wejdźmy na wyższy poziom.
               Oboje w jednej chwili uaktywnili Smocze Napędy. Pozwalały im wejść na wyższy poziom umiejętności i szybkości. Teraz bestia nie powinna stanowić dla nich problemu, chociaż wpatrywała się w nich uważnie, gotowa do kontrataku. Zniknęli mu na chwilę z oczu, by zaraz pojawić się po obu jego stronach z zamiarem zaatakowania. Jaszczur warknął coś głośno i chwycił ich za ręce w ostatnim momencie, a następnie z całym impetem walnął nimi o posadzkę, która rozwaliła się pod wpływem siły uderzenia. Magowie Sabertooth wrzasnęli z bólu, wyginając się nienaturalnie na kamieniach. Na chwilę zaparło im dech w piersiach. Rogue poczuł, że traci oddech w piersiach, gdy kolejne kości pękły jak patyki. Usłyszał przerażone wycie kotów, które obserwowały sytuację z bezpiecznej odległości. Modlił się w duchu, żeby się nie wtrącali.
- Głupi jesteście. – Warknął przywódca i nadepnął z całą siłą na ledwo przytomnego blondyna. – Nie odzyskacie Rubinowego Smoka, jego potęga jest moja.
- Ch-chciałbyś. – Eucliffe złapał go na szponiastą nogę i zacisnął na twardej skórze palce, a drugą wyciągnął w górę. – Odzyskamy go… P-Promień Białego Smoka!
               Świetlista łuna wystrzeliła z jego palców prosto w oczy przeciwnika. Potwór zawył i odsunął się gwałtownie, rycząc rozwścieczony. Rogue splunął krwią, próbując podnieść się ostatkami sił. Nie mogli tak po prostu przegrać. Sting jako pierwszy stanął i szybko podbiegł do wroga. Skoro nie działały na niego ataki magiczne, to fizyczne już tak.
- Zapłacicie za to!! – Krzyknął Przywódca zanim dostał solidne uderzenie w swoją szpetną paszczę. Odleciał do tyłu, przewracając się na ziemię.
- Ty też! – Warknął blondyn i otarł ponownie usta z krwi. Dysząc ciężko, patrzył jak przeciwnik podnosi się i spogląda na niego wściekle. Otworzył szeroko oczy, gdy ten znalazł się tuż obok niego i z całej siły grzmotnął nim o ziemię. Zawył głośno, dostrzegając przed oczami zamazane kształty. Dostrzegł tylko, że to chyba Rogue zaatakował, ale i on leżał po chwili bezwładnie na ziemi. Pół-gad chwycił go za szyję i uniósł na swoją wysokość.
- Jesteście bardzo upierdliwymi gnojkami…. Zostaniecie tutaj i zdechniecie w męczarniach.
- Sting-sama!! Nie!!
- L-Lector… Uciekajcie… - Odwrócił głowę w stronę, z której docierały krzyki. Zauważył tylko zaryczaną mordkę swojego kociego przyjaciela, zanim znowu nie huknął  o ziemię i świat po prostu zniknął.
               Koty wydały z siebie przerażający pisk, zwracając tym samym uwagę potężnego wroga. Spojrzał na nich rozjuszony, ale wtedy Lector chwycił przyjaciela za łapę i wybiegł z nim z zamku. Musieli powiadomić Nancy i Madison. Musiały uratować Stinga i Rogue, tylko w nich była nadzieja. Oboje rozwinęli skrzydła i zanurkowali w dół zbocza, nie zważając na porywisty nocny wiatr.
_______________________________________________________________________________-
Yoł, yoł, dawno mnie tu z rozdziałem nie było, ja wiem xD Bardzo was przepraszam, ale studia tak mi życie planują, że nie mam czasu nic zacząć. To znaczy mam, ale jakoś nie mogę skończyć ;T no nic w każdym razie pozdrawiam cieplutko i cieszcie się rozdziałem
~Nancy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz