Od czego się zaczęło? Zaraz wam
dokładnie opowiem.Staliśmy obok siebie, ramię w ramię, wyczekując zaćmienia oraz odwrócenia historii
świata. Członkowie wszystkich zgromadzonych gildii byli podnieceni tym, co
miało nadejść. Urządzenie, które chciało odpalić królestwo, miało pozwolić nam
na zabicie dziesięciu tysięcy smoków.
Celia skryła się za mną, chwytając się mocno mojego ubrania.
-A co jak one wyjdą?- spytała.
-Nicą-uspokoiła ją Mad- Królestwo jest na to przygotowane.
-A nawet jeśli nie-podjęła po chwili- To i tak damy sobie
radę z nimi, nie masz o co się martwić.
-Zobacz jacy wszyscy są podnieceni- zawołałam- Juvia, Erza,
która nie odzyskała pełni sił, Gray..
Zauważyłam jak z twarzy Madison znika uśmiech.
-Coś się stało?
-Nic.
-Ale-
-Nic to nic.
W tym samym momencie ogarnęło nas
straszne uczucie. Coś niepokojącego nadciągało. Spojrzałyśmy po sobie,
usłyszałyśmy ryk, który wstrząsnął wszystkim wokół.
-C-co to jest?- za sobą usłyszałyśmy głosy panikujących
magów.
Wtedy je zobaczyliśmy. Smoki.
Wielkie gady zmierzały wprost w naszą stronę. Nim zdążyliśmy zareagować, jeden
z nich wylądował przed nami, a podmuch jego skrzydeł i ryk, który wydobył się z
jego płomiennej paszczy , spowodował, że niektórzy z nas, w tym ja, cofnęliśmy
się o kilka kroków. Spojrzałam na Mad, która klnęła cicho pod nosem.
-SMOK! JEST TUTAJ! JEGO CIAŁO.. JEST Z PŁOMIENI!
-PRZYGOTUJCIE SIĘ!- mistrz Macarov krzyknął, próbując
podnieść nas na duchu.
Zmarszczyłam brwi i mimowolnie
przyjęłam pozycję bojową. Czułam wewnętrzny strach, w końcu moim przeciwnikiem
nigdy nie był smok.
-Me imię to Atlas Flame!-odezwał się gad, a jego głos
spowodował, że obleciały mnie dreszcze- Doświadczycie teraz... Płomieni Piekielnych.
-Nieee!-krzyknęła zrozpaczona Celia, która skryła się tym
razem za Marshmallowem.
Mały tygrys zdążył ochronić ją
ciałem przed tym, co nastąpiło w następnej chwili. Potężny podmuch zmiótł nas
wszystkich. Oprócz swojego, słyszałam krzyki innych członków gildii, w tym Mad.
Skrzyżuję ręce przed twarzą, uderzam w jedną z betonowych ścian budynku. Moje
plecy przeszywa niemiłosierny ból, ale po chwili podnoszę się. Głos odzywa się
pierwszy raz od kilku dni. "Nie dasz rady"- słyszę w mojej głowie.
-Zamknij się.- poruszam łopatkami, sycząc przy tym- Sama
sobie nie poradzę.... Ale z innymi już tak.
Rozglądnęłam się, wszyscy zaczęli
się podnosić. Podbiegłam do Exceedów i podniosłam je, przytulając mocno do
siebie. Szukałam wzrokiem Madison, była niedaleko.
-Ćsiii, wszystko będzie dobrze. Tylko się nie ruszajcie.
Oczy naszły mi lekko łzami, gdy
spojrzałam na ledwo przytomne koty.
-Musimy się wycofać i przegrupować- zwróciłam się w stronę
Erzy, która dzierżyła już swój miecz.
-Jak radzą sobie inni?!- krzyknął Freed, stojący tuż za nią.
-Nadal nie wyzionęliście ducha po tych atakach?!- Atlas
Flame zaryczał ponownie- Czy mam do czynienia z magami?
- Magami?!- Mistrz zaczął rosnąć w zastraszającym tempie- Za
mało powiedziane.. To, z czym masz do czynienia... To rodzina!
Uderzył smoka z całej siły, ale
od razu odskoczył poparzony przez jego płomienie.
-Cholera, nic nie działa!- Mad pojawiła się obok mnie-
Nancy, musimy uciekać!
Ledwo ruszyłyśmy, smok ponownie
uderzył w naszą stronę, poleciałyśmy kilka metrów dalej, słysząc wrzaski
innych. Gdy podnosiłyśmy się, walka na niebie pomiędzy Natsu a jakimś złoczyńcą
trwała, usłyszeliśmy jego głos, a to co miał nam do przekazania, podniosło nas
na duchu. Smoczy Zabójcy, to oni mieli być naszymi bohaterami, oni mieli
pokonać smoki. Trzymając mocno Celię i Marshmallowa, spojrzałam na niebo które
jaśniało od ataków Dragneela. Uśmiechnęłam się, ale tylko na chwilę, bo wtem
smok, z którym walczył, wypuścił z siebie pociski, które leciały wprost w naszą
stronę. Uderzając w przypadkowe miejsca, rozbijały się, a w szczątkach
pojawiały się mniejsze smoki, które mogły poruszać się na przednich łapach.
Zobaczyłyśmy, jak Laxus uderza w Atlasa i każe nam zająć się mniejszymi.
-Nie poradzisz sobie!- krzyknął Romeo.
Odzywa się Pierwsza Mistrzyni,
Mavis, która zgadza się z Laxusem. Patrzę na Mad, uśmiecham się, podając jej Marshmallowa,
a potem z okrzykiem radości ruszamy na armię mniejszych smoków. Zaczynam
atakować, pierwsze zaklęcie, drugie, trzecie. Oddzielam się od reszty, powoli
zostając sama z małymi smokami. Są mocne, a ja w dodatku mam nieprzytomnego
kota na rękach, co utrudnia sprawę. Kątem oka zauważam, że przeciwnicy
nadchodzą również z innych stron, nie wyrabiam, jeden z nich uderza mnie mocno
pazurami w ramię, popychając w stronę towarzysza. Odwracam się plecami, by nic
nie stało się ocelotce. Czuję jak pazury rozcinają moje ubrania i naskórek.
Krzyczę z bólu i wyciągam rękę, składam palce, uderzam w nich Wirem Wodnych,
zwiększając przy tym odległość od siebie. Upadam na kolana, przytulam mocno
Celię, która przebudza się. Patrzymy na siebie chwilę, gdy wrogowie podchodzą
do nas, rycząc przy tym.
-C-co się dzieje?- pyta kotka.
- Spokojnie słońce, ochronię cię... Za wszelką cenę.
-"Za wszelką cenę.... Co za piękne słowa, ale czy na
pewno za wszelką?"- głos znowu odzywa się- "Mogę użyczyć ci mocy,
trochę podziałam... Będziesz niezwyciężona... Ale nie wrócisz."
-Za każdą...-przytulam ją mocno do siebie.
Wyczuwam, że smoki są już blisko
mnie, zaraz mnie zabiją, a potem Celię... Jeżeli czegoś nie zrobię. Podejmuję
decyzję, mam już akceptować warunki tej parszywej istoty, gdy przede mną
pojawia się postać. Unoszę wzrok na czarnowłosego chłopaka, z płaszczem
zarzuconym na ramiona. Rogue. Rogue Cheney we własnej osobie.
-Szpony Cienistego Smoka!- wyciąga rękę i w jednej
chwili rozpina przeciwników na pół w
półobrocie.
Smoki padają, a inne zaczynają na
niego nacierać. Teraz może się popisać, zrekompensować za ostatnią konkurencję
Igrzysk. Z niebywałą prędkością atakuje kolejnych, a ja nie zostaję bezczynna i
podrzucam mu następnych dzięki Wodnemu Biczowi. Gdy miejsce jest oczyszczone,
podchodzi do mnie i podaje rękę, pomagając mi wstać. Drugą ręką dalej trzymam
Celię.
-Dzięki- uśmiecham się- Po raz kolejny.
- Nie ma za co- odwzajemnia go- Uważaj na siebie, następnym
razem mogę nie zdążyć.
- Następnym razem to się odwdzięczę.
Słyszymy huk, na niebie
rozbłysły kolejne płomienie.
-Nie jesteś potrzebny gdzie indziej?
-Tak, muszę już iść.
-To uważaj na siebie, pokaż gadom, gdzie ich miejsce!
Zaśmiał się na to. Na chwilę
zapomniałam, że jesteśmy w środku walk. Na ziemię sprowadziła mnie dopiero
Celia, która pociągnęła mnie za futro bezrękawnika.
-Nancy, musimy iść- powiedziała cicho- Znaleźć Madie i
Marshma...
-Jasne skarbie- rozglądnęłam się wokół i kiwnęłam głową na
lewo- Tam pójdziemy, do zobaczenia Rogue.
-Mam nadzieję, do zobaczenia.
Rozstaliśmy się, pobiegliśmy w
przeciwne strony. Zaczęłam się rozglądać
we wszystkie strony.
-Nancy, mam już siłę- zaczęła Celia- Mogę cię unieść, będzie
szybciej.
-Byłoby miło, dasz radę?
-Ja nie dam?
Wyrwała się z moich objęć,
rozwinęła skrzydła i zaleciała za mnie.
-Nancy, twoje plecy- zaczęła.
-Nie przejmuj się, bierz mnie.
Krzywiąc się, złapała mnie za
ubrania i uniosła na skrzydłach wysoko nad budynki. To co zobaczyłyśmy,
zmroziło nam krew w żyłach. Miasto było w większej części zniszczone, budynki
waliły się, pożary rozprzestrzeniały.
Jeszcze niedawno było to miasto tętniące życiem, piękne, świadczące o
sile Królestwa Fiore. Magowie walczyli z armią małych smoków, które trudno było
pokonać. Odleciałyśmy gwałtownie na bok, żeby uniknąć strzału jednego z nich.
-Cholera... Celia leć powoli, uważaj, ja będę się rozglądać
za Mad.
Nie trwało to długo. W oddali
zobaczyłam błyski światła. To musiała być ona.
-Tam! Tam leć Celia.
-Już się robi Nancy!
Ruszyłyśmy szybko, zniżając przy
tym lot. Miałam tylko nadzieję, że nic jej nie jest. Zobaczyłyśmy ją. Walczyła
sama, korzystając ze swojej lancy, ta to miała klasę. Nie zauważyła jednak, że
od tyłu zachodzi ją jeden z przeciwników.
-Puść mnie Celia.
-Co?! Nie!
-Puść mnie, inaczej Mad coś się stanie.
Nie musiałam czekać na odpowiedź,
w locie wysunęłam rękę i ułożyłam palce.
-Bomba wodna!
Otacza mnie wodna kula, przyjmuję
pozycję embrionalną, nabieram prędkości. Mad zerka ku górze, otwierając szeroko
oczy.
-O nie.
Spadam na przeciwników w wielką
siłą, która przygniata ich, woda rozbryzguje się na wszystkie strony, zalewając
Mad i inne gady. Otwieram oczy i siadam płasko na zwłokach, patrzę na
przyjaciółkę, która wytrzymała dzięki swojej wbitej w ziemię lancy. Przemoczona
do suchej nitki, spojrzała na mnie z pogardą. Zaczęłam śmiać się wesoło.
-Mogłaś sobie to darować-wykrztusiła, opanowując gniew-
Poradziłabym sobie.
-Jasne, wcale ich nie widziałaś. Gdybyś widziała swoją minę
teraz!
-Gdybym mogła zabijać wzrokiem, byłabyś martwa.
-Ale nie możesz.
-Co tu robisz?
-No chciałam cię znaleźć- burknęłam, chwytając Celię- W
końcu się rozdzieliłyśmy, a jesteśmy "Bliźniaczymi siostrami".
-Nie chcę nic mówić, ale ostatnio cały czas się
rozdzielamy.. I to na dość długo.
-Madie, dalej jesteś za to zła?- puszczam Celię, która
biegnie do Marshmallowa, leżącego nieopodal.
- A żebyś wiedziała, znikasz i pojawiasz się, myśląc, że
wszystko będzie w porządku.
-Madie, wiesz, że nie chcę ci zrobić.-
-Krzywdy? Nie zrobisz... Jesteśmy zespołem Nanc, nie
rozstajemy się, pomagamy sobie nawzajem.
- To dlaczego ty nie wróciłaś po tym jak wydostałaś się od
Maxa??- prychnęłam, marszcząc brwi.
-Chciałam stać się sil-
-Albo jak wyszłaś, żeby pokonać Maxa?! Dlaczego ja nie
mogłam?!
-Chciałam stać się silniejsza...- Madison przybrała obojętny
wyraz twarzy- Żeby móc cię chronić...
- To dlaczego ja też nie mogę ciebie chronić?! Zwłaszcza, że
muszę chronić cię przed samą sobą! I nie tylko ciebie, ale też Celię i
Mashmallowa!
-Nancy, uspokój się, znowu wpadniesz w szał, a tego nie
chcesz.
- Ale muszę to w końcu powiedzieć!
-Nanc, zaraz ściągniesz na nas inne dziwolągi.
-To sobie z nimi poradzę- wstaję, wymachuję rękoma- Jestem
silna, pokażę ci na co mnie stać.
-Nie musisz...
Oczy napłynęły mi łzami. Nadęłam
policzki jak małe dziecko, starając się nie płakać. Usłyszałam za sobą ryk.
Odwróciłam się powoli, otwierając szeroko oczy. Jeden z nich przetrwał. I
zamierzał uderzyć we mnie całą mocą. Pobladłam, nie mogłam się ruszyć.
-Nancy!- Mad skoczyła w moją stronę, spychając mnie z pola
rażenia, tym samym przyjmując strzał prosto w serce.
Widziałam ją cały czas, gdy
upadałyśmy, widziałam jak kaszlała krwią, krzycząc, patrząc mi prosto oczy. Opada
na plecy. Z moich ust wydobywa się przeraźliwy pisk, oczy zachodzą mgłą. Nie
może być, cholera, nie może być, ona nie może umrzeć. To jakiś żart, świat robi
sobie ze mnie jaja. Czołgam się do niej na czworaka, becząc jak małe dziecko.
-Mad! Mad! Madie! Madie- chwytam ją w ramiona i podnoszę-
Madie!! Nie, nie rób mi tego Madie!
Patrzy na mnie, z oczu ciekną jej
łzy. Nie mówi nic, oddech powoli słabnie, a ta szmata uśmiecha się do mnie. Ona
mnie może mnie tak zostawić. No co do cholery bez niej zrobię.
-Madie, nie, nie! Zostań ze mną!
Celia patrzy zapłakana z daleka na tę scenę i siada
bezradnie na ziemi.
***
Beczę jak małe dziecko nad
umierającą przyjaciółką, nawet nie zdając sobie sprawy, że w tym samym czasie
umierają moi inni towarzysze. Gray, Droy, Bacchus... To jedni z wielu....
Gdybym tylko znała prawdę.... Gdybym tylko mogła cofnąć czas.... Nikt by nie
zginął... Madie nigdy by mnie nie zostawiła, a ja nie straciłabym kontroli, nie
zniszczyłabym reszty stolicy, nie zabiłabym Celii.. Nie stałabym się
morderczynią... Przepraszam przyjaciele...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz