Zmierzyła wzrokiem trunki stojące na półkach za barem. Mad
uważnie czytała etykiety znajdujące się na różnobarwnych butelkach, każda miała
inne kształty. Zawsze się zastanawiała, jak ludzie byli zdolni do tworzenia tak
wymyślnych szkieł. Początkowo nawet nie była zbyt rozmowna. Choć przekonała
się, że Henrietta nie jest złą osobą, to jednak tamta dwójka niekoniecznie była
wymarzonymi partnerami do rozmowy. A zwłaszcza Yukino. Od dawna wiedziała, że
od nadmiaru alkoholu w organizmie, robi się senna. Mogłaby jeszcze wypić i
pożegnać całe towarzystwo wzajemnej adoracji. Nie chciała przyznać, nawet
wypierała się, że Mistrz Sabertooth ją nie obchodzi, a zwłaszcza to, że Yukino
kładzie na nim ręce w białych rękawiczkach. Uniosła brew, kiedy po raz kolejny
zaśmiała się na jakąś nieśmieszną anegdotę blondyna. „Żałosne” pomyślała. Nienawidziła tej podwójnej natury białowłosej.
Była odrażająca, Madison przeraziła się faktem, że jej charakter był gorszy od
jej samej, nie spodziewała się tego. Zacisnęła mocno palce na kuflu. Opamiętała
się, jak usłyszała drobny chrzęst szkła. Kątem oka widziała, jak Henrietta
rozpoczęła rozmowę z jej towarzyszami. Dopiła piwo i już chciała zamówić
kolejną dolewkę alkoholu, kiedy narzeczona Maxa w końcu zapytała:
- Sting-kun, mówisz, że znasz Madie od lat?- Mad otworzyła szerzej oczy i o mały włos nie zakrztusiłaby się swoją śliną. Blondyn uśmiechnął się pogodnie i oparł brodę o nadgarstek. Jego wzrok wydawał się rozmarzony, co niepokoiło maga gwiezdnych duchów, który siedział naprzeciw niego. Zachichotał pod nosem i położył rękę na ramieniu swojej mentorki.
- Miała dokładnie ten sam wzrok!- Zaśmiał się i poklepał ją po tej bolącej sferze ciała – Musiałem ją ratować, bidulka była zrozpaczona, ale od razu kiedy mnie zobaczyła, już przestała być taka blada.- Zarzuciła na niego niebezpieczny wzrok, wydawał się tym w ogóle nieprzejęty. Nie mogła słuchać, jaki on był dzielny, waleczny, a faceci moczyli portki, bo widzieli Smoczego Zabójcę. Nie wytrzymała takiego gadania, gardziła takimi przechwałkami, które nawet nie były prawdziwe.
- Ty chyba sobie żartujesz?- Warknęła, nawet nie mrugając.
- Madie-san, przecież to wiadome, że smoczy za-
- Gówno widziałeś ze swojej płaczliwej perspektywy.- Henrietta zakryła uszy małej kopii Maxa i skarciła niewerbalnie jej zachowanie. Dziewczyna przeprosiła, ale na tym nie zakończyła, tylko westchnęła głęboko.
- Sting-kun, mówisz, że znasz Madie od lat?- Mad otworzyła szerzej oczy i o mały włos nie zakrztusiłaby się swoją śliną. Blondyn uśmiechnął się pogodnie i oparł brodę o nadgarstek. Jego wzrok wydawał się rozmarzony, co niepokoiło maga gwiezdnych duchów, który siedział naprzeciw niego. Zachichotał pod nosem i położył rękę na ramieniu swojej mentorki.
- Miała dokładnie ten sam wzrok!- Zaśmiał się i poklepał ją po tej bolącej sferze ciała – Musiałem ją ratować, bidulka była zrozpaczona, ale od razu kiedy mnie zobaczyła, już przestała być taka blada.- Zarzuciła na niego niebezpieczny wzrok, wydawał się tym w ogóle nieprzejęty. Nie mogła słuchać, jaki on był dzielny, waleczny, a faceci moczyli portki, bo widzieli Smoczego Zabójcę. Nie wytrzymała takiego gadania, gardziła takimi przechwałkami, które nawet nie były prawdziwe.
- Ty chyba sobie żartujesz?- Warknęła, nawet nie mrugając.
- Madie-san, przecież to wiadome, że smoczy za-
- Gówno widziałeś ze swojej płaczliwej perspektywy.- Henrietta zakryła uszy małej kopii Maxa i skarciła niewerbalnie jej zachowanie. Dziewczyna przeprosiła, ale na tym nie zakończyła, tylko westchnęła głęboko.
Nie mógł z siebie wydobyć dźwięku. Kończyło
mu się powietrze, a oddech był niemożliwy przez rękę, która zaciskała się wokół
szyi chłopca. Jego mały kot poleciał, aby go uratować, jednakże został
stłumiony przez jednego z wielkich mężczyzn.
- Smoczy Zabójca, hm…- Rzekł opierając go o drzewo. Blondyn już nie miał sił, aby się wyrwać. Czuł efekty niedotlenienia mózgu, a nogi mu już zdrętwiały. Grant, lider znanej w państwie ciemnej gildii, miał bardzo dobry dzień. Oddano mu comiesięczny haracz w pobliskiej wiosce, miał dzisiaj poznać nową kobietę, a teraz trafił mu się Smoczy Zabójca, którego mógł sprzedać na innym kontynencie za całkiem przyzwoitą sumę. Tyle że nawet nie wiedział, iż jego uścisk jest na małego blondyna zbyt silny. Żaden z jego popleczników nie śmiał na to zwrócić uwagi, bo to mogło dla nich skończyć się źle. Chłopak łypnął na swojego kota, leżał bez jakichkolwiek oznak życia, a może to mózg już mu płatał figla, nie był tego świadom. Ostatkiem sił krzyknął „Lector!”
- Zamknij się.- Syknął wielki facet i zacisnął rękę jeszcze mocniej, żeby nikt go nie usłyszał. A nawet gdyby usłyszał, to Grant i tak nie miał sobie równych. Już od dawna siał postrach wśród wielu magów, fakt faktem, że nie byli oni popularni. Żeby chociaż byli silni… Wiedział, jak ma budować swoją karierę, na przemocy i kłamstwach, to były podstawy.
- Statek na drugi kontynent odpływa za pół godziny. Musimy się po- jeden z jego towarzyszy urwał zdanie, a reszta rzuciła się w jego stronę.
- Co tam się dzieje!?- Warknął Grant i puścił małego Smoczego Zabójcę. Łapał powietrze wielkimi haustami, rozmasowując sobie gardło. Kiedy odzyskał czucie, pobiegł do Exceeda i wraz z nim schował się za drzewami. Czuł czyjąś obecność, dreszcze mu przeszły po plecach, bo obcy nie miał dobrych zamiarów, a trup, do którego podbiegli członkowi mrocznej gildii, tylko to potwierdzał.
- Co tu się do cholery dzieje!- Krzyknął zaniepokojony Grant, kiedy obok niego padł kolejny mag. Wokół mężczyzny o potężnej posturze padali wszyscy jego przyjaciele. Przeklinał ich w myślach, wyzywając od słabeuszy, aż w końcu dojrzał przyczynę śmierci większości z nich.
- Złaź stamtąd ty parodio maga!- Ryknął, kiedy obca postać chciała po raz kolejny atakować ocalałych. Biała smuga światła minęła go i powaliła resztę, rozrzucając po ledwo oświetlonej polanie. Siła, z jaką poleciało jedno ciało, powaliła drzewo, a Grant który wzrokiem za nim podążył, upadł, dostając w twarz czymś jasnym. Znowu jakiś cholerny mag światła.
- Jest paragraf na handel ludźmi- oznajmił zabójca – ja tu jestem w innych sprawach.
Grant prychnął – zapewne jesteś tu po moją głowę. Ile ci proponują? Miliony? Miliardy?
- Pięć stów. Ale żadna praca nie hańbi.- Mruknęła, a kiedy zdjęła kaptur, Grant cofnął się, nawet o tym nie wiedząc.
- Ty przecież nie!- Nie mógł już dokończyć. To było jego ostatnie zdanie.
- Raczej ty nie dychasz.- Uniosła wzrok i dojrzała wśród drzew i zarośli dwie postaci. Głowa blondyna wychyliła się zza krzaków i spojrzała wielkimi ślepiami na wybawcę. Na pytanie, czy wszystko w porządku, tylko kiwnął głową, nie wiedząc co powiedzieć.
Oddaliła się znacznie od niego, kiedy oprzytomniał na tyle, żeby zdać sobie sprawę, co się przed chwilą stało.
Nie żyją wszyscy członkowie gildii.
Jest bezpieczny.
Uratowała go kobieta.
Była magiem światła. I to przelało jego ciekawość. Zerwał się na równe nogi i pognał za nią. Żył krótko co prawda, ale raczej nie spotkałby tak silnego maga.
- Że co mam robić?- Zapytała Mad, patrząc na niewiele niższego od niej chłopaka.
- Uczyć mnie! No wiesz, tych wszystkich super silnych technik, którymi ich powaliłaś! To było kozackie, a ja to jeszcze ulepszę!
- Chyba śnisz.- Mruknęła i ruszyła dalej, ale Sting, który wcześniej się przedstawił, zagrodził jej drogę.
- Ale naprawdę warto!
- Nie mam czasu i cierpliwości na zabawy.
- Ale ja się szybko uczę, serio!
- Mnie to nie interesuje.- Westchnęła i chciała iść dalej, kiedy złapał ją mocno za nadgarstek. Odwróciła głowę z niedowierzaniem. Ten dotyk ją palił.
- Przysięgam, nie pożałujesz.
- Smoczy Zabójca, hm…- Rzekł opierając go o drzewo. Blondyn już nie miał sił, aby się wyrwać. Czuł efekty niedotlenienia mózgu, a nogi mu już zdrętwiały. Grant, lider znanej w państwie ciemnej gildii, miał bardzo dobry dzień. Oddano mu comiesięczny haracz w pobliskiej wiosce, miał dzisiaj poznać nową kobietę, a teraz trafił mu się Smoczy Zabójca, którego mógł sprzedać na innym kontynencie za całkiem przyzwoitą sumę. Tyle że nawet nie wiedział, iż jego uścisk jest na małego blondyna zbyt silny. Żaden z jego popleczników nie śmiał na to zwrócić uwagi, bo to mogło dla nich skończyć się źle. Chłopak łypnął na swojego kota, leżał bez jakichkolwiek oznak życia, a może to mózg już mu płatał figla, nie był tego świadom. Ostatkiem sił krzyknął „Lector!”
- Zamknij się.- Syknął wielki facet i zacisnął rękę jeszcze mocniej, żeby nikt go nie usłyszał. A nawet gdyby usłyszał, to Grant i tak nie miał sobie równych. Już od dawna siał postrach wśród wielu magów, fakt faktem, że nie byli oni popularni. Żeby chociaż byli silni… Wiedział, jak ma budować swoją karierę, na przemocy i kłamstwach, to były podstawy.
- Statek na drugi kontynent odpływa za pół godziny. Musimy się po- jeden z jego towarzyszy urwał zdanie, a reszta rzuciła się w jego stronę.
- Co tam się dzieje!?- Warknął Grant i puścił małego Smoczego Zabójcę. Łapał powietrze wielkimi haustami, rozmasowując sobie gardło. Kiedy odzyskał czucie, pobiegł do Exceeda i wraz z nim schował się za drzewami. Czuł czyjąś obecność, dreszcze mu przeszły po plecach, bo obcy nie miał dobrych zamiarów, a trup, do którego podbiegli członkowi mrocznej gildii, tylko to potwierdzał.
- Co tu się do cholery dzieje!- Krzyknął zaniepokojony Grant, kiedy obok niego padł kolejny mag. Wokół mężczyzny o potężnej posturze padali wszyscy jego przyjaciele. Przeklinał ich w myślach, wyzywając od słabeuszy, aż w końcu dojrzał przyczynę śmierci większości z nich.
- Złaź stamtąd ty parodio maga!- Ryknął, kiedy obca postać chciała po raz kolejny atakować ocalałych. Biała smuga światła minęła go i powaliła resztę, rozrzucając po ledwo oświetlonej polanie. Siła, z jaką poleciało jedno ciało, powaliła drzewo, a Grant który wzrokiem za nim podążył, upadł, dostając w twarz czymś jasnym. Znowu jakiś cholerny mag światła.
- Jest paragraf na handel ludźmi- oznajmił zabójca – ja tu jestem w innych sprawach.
Grant prychnął – zapewne jesteś tu po moją głowę. Ile ci proponują? Miliony? Miliardy?
- Pięć stów. Ale żadna praca nie hańbi.- Mruknęła, a kiedy zdjęła kaptur, Grant cofnął się, nawet o tym nie wiedząc.
- Ty przecież nie!- Nie mógł już dokończyć. To było jego ostatnie zdanie.
- Raczej ty nie dychasz.- Uniosła wzrok i dojrzała wśród drzew i zarośli dwie postaci. Głowa blondyna wychyliła się zza krzaków i spojrzała wielkimi ślepiami na wybawcę. Na pytanie, czy wszystko w porządku, tylko kiwnął głową, nie wiedząc co powiedzieć.
Oddaliła się znacznie od niego, kiedy oprzytomniał na tyle, żeby zdać sobie sprawę, co się przed chwilą stało.
Nie żyją wszyscy członkowie gildii.
Jest bezpieczny.
Uratowała go kobieta.
Była magiem światła. I to przelało jego ciekawość. Zerwał się na równe nogi i pognał za nią. Żył krótko co prawda, ale raczej nie spotkałby tak silnego maga.
- Że co mam robić?- Zapytała Mad, patrząc na niewiele niższego od niej chłopaka.
- Uczyć mnie! No wiesz, tych wszystkich super silnych technik, którymi ich powaliłaś! To było kozackie, a ja to jeszcze ulepszę!
- Chyba śnisz.- Mruknęła i ruszyła dalej, ale Sting, który wcześniej się przedstawił, zagrodził jej drogę.
- Ale naprawdę warto!
- Nie mam czasu i cierpliwości na zabawy.
- Ale ja się szybko uczę, serio!
- Mnie to nie interesuje.- Westchnęła i chciała iść dalej, kiedy złapał ją mocno za nadgarstek. Odwróciła głowę z niedowierzaniem. Ten dotyk ją palił.
- Przysięgam, nie pożałujesz.
Młody Sting opadał już
z sił. Nie przewidział, że trening z Madison, którą już znał od miesięcy, a
osobiście od tygodnia, będzie tak wyczerpujący. Musieli nocować po tanich
hostelach, ponieważ nie mogła się ujawniać jako członkini Fairy Tail przez
jakiś czas. Eucliffe nie wnikał, ważne było, że uczyła go tak silna osoba.
Zauważył zmiany nie tylko w swojej mocy, ale także w swojej sylwetce. Zmuszała
go do katorżniczych treningów. A to do biegania z głazami, czasami do robienia
pompek, kiedy zachodziło słońce, aż do nocy, ale najgorsze było to, że nie
oszczędzała go w sparingach. Sparing o świcie, sparing o najmniej oczekiwanych
godzinach. Ataki były znienacka, żeby usprawnić jego defensywę. Nie mógł
narzekać, bo za to czekały różne kary. Jednakże nie tylko jego fizyczność się
rozwinęła, zaczął inaczej postrzegać ludzi, ale także i swoją mentorkę. Nie raz
słyszał o powieści o Bliźniaczych Siostrach z Fairy Tail, a zwłaszcza o miłej, ale
trochę ponurej Madison. Jej charakter zdawał się być sprzeczny z jej magią.
Dopiero potem zauważył, jak wszyscy bardzo się mylili. Już upadał na ziemie z
przemęczenia, kiedy silne ramię objęło go w pasie.
Przebudził się dopiero w trakcie drogi. Siedział na jej plecach na barana, obejmował ramionami szyję i przy okazji wdychał migdałowy zapach włosów. Tym razem się cieszył, że droga z polany do hostelu była długa.
Rano miał na sobie bandaże. Przypominał sobie wczorajszy trening, że dostał parę razy za mocno. W sumie już tego tak bardzo nie czuł. Wstał z łóżka i spojrzał przez okno, jeszcze dobrze słońce nie wstało, miasto było ciemne, ponure. Przeszedł parę kroków, żeby zdjąć książkę z twarzy Mad. Od kiedy zaczął z nią trenować znielubił ciemność. Nawet teraz kusiło go, aby zapalić świecę. Odgarnął z jej twarzy niesforny kosmyk i przypomniał sobie, jak bardzo była przeciwna szkoleniu go. A tak naprawdę, to ona bardziej się przejmowała treningiem niż Sting. Uśmiechnął się i pocałował ją w skroń, bo gdyby przytulił – umarłby na miejscu. Miał dziwne przeczucie, co do dzisiejszego dnia.
- Dzisiaj nie ma treningu.- Oznajmiła Madison i ubrała płaszcz, przy okazji zbierając swój mały bagaż.
- Jak to nie ma?- Sting się przeraził i zbladł. Przecież dopiero co zaczęli, nawet jeśli czuł jakiś przypływ mocy, nie mogła go tak zostawić. Nie TERAZ.
- Nie ma i już nigdy nie będzie. Zbieraj się.
- Madie-san, proszę cię.
- Sting, ja nalegam, abyś się zbierał.
Przebudził się dopiero w trakcie drogi. Siedział na jej plecach na barana, obejmował ramionami szyję i przy okazji wdychał migdałowy zapach włosów. Tym razem się cieszył, że droga z polany do hostelu była długa.
Rano miał na sobie bandaże. Przypominał sobie wczorajszy trening, że dostał parę razy za mocno. W sumie już tego tak bardzo nie czuł. Wstał z łóżka i spojrzał przez okno, jeszcze dobrze słońce nie wstało, miasto było ciemne, ponure. Przeszedł parę kroków, żeby zdjąć książkę z twarzy Mad. Od kiedy zaczął z nią trenować znielubił ciemność. Nawet teraz kusiło go, aby zapalić świecę. Odgarnął z jej twarzy niesforny kosmyk i przypomniał sobie, jak bardzo była przeciwna szkoleniu go. A tak naprawdę, to ona bardziej się przejmowała treningiem niż Sting. Uśmiechnął się i pocałował ją w skroń, bo gdyby przytulił – umarłby na miejscu. Miał dziwne przeczucie, co do dzisiejszego dnia.
- Dzisiaj nie ma treningu.- Oznajmiła Madison i ubrała płaszcz, przy okazji zbierając swój mały bagaż.
- Jak to nie ma?- Sting się przeraził i zbladł. Przecież dopiero co zaczęli, nawet jeśli czuł jakiś przypływ mocy, nie mogła go tak zostawić. Nie TERAZ.
- Nie ma i już nigdy nie będzie. Zbieraj się.
- Madie-san, proszę cię.
- Sting, ja nalegam, abyś się zbierał.
- Właśnie dlaczego wtedy musiałaś wracać?- Spytała
Henrietta, żywo słuchając opowieści
- Po prostu musiałam znaleźć gildię, poza tym wiem, że pewna sierota by sobie beze mnie nie poradziła.- Madison zaśmiała się na wspomnienie. Sting wydawał się wchłonięty, widziała w jego oczach, że i on myślał o tym, co się wtedy działo. Pamiętał zapach migdałów i skórę przesiąkniętą zapachem trawy po treningu. To go bolało, znowu wróciło.
- Dlaczego musisz iść?- Spytał, wpatrując się uważnie w jej zielone oczy. Mad tylko spojrzała w dal i odwróciła się. Przewidziała to, że będzie chciał ją przytulić i nie myliła się. Zadawała sobie cały czas pytanie dlaczego? Dlaczego ją też zaczyna boleć rozstanie? Przecież na niczym jej nie zależało.
- Gdzie ja pójdę?- I to była ta odpowiedź.
- Zobaczysz- pochyliła się nad nim –że dasz sobie radę. Stałeś się silny.- Przesunęła dłonią po jego blond włosach i uśmiechnęła się delikatnie. Zdał sobie sprawę, że ona nie była dla niego surowa. Tak naprawdę to była troska.
Zawołał ją jeszcze raz, jak była dalej. Sting powiedział to z uśmiechem, ale ona tego nie usłyszała i pomachała mu na odchodne.
- Po prostu musiałam znaleźć gildię, poza tym wiem, że pewna sierota by sobie beze mnie nie poradziła.- Madison zaśmiała się na wspomnienie. Sting wydawał się wchłonięty, widziała w jego oczach, że i on myślał o tym, co się wtedy działo. Pamiętał zapach migdałów i skórę przesiąkniętą zapachem trawy po treningu. To go bolało, znowu wróciło.
- Dlaczego musisz iść?- Spytał, wpatrując się uważnie w jej zielone oczy. Mad tylko spojrzała w dal i odwróciła się. Przewidziała to, że będzie chciał ją przytulić i nie myliła się. Zadawała sobie cały czas pytanie dlaczego? Dlaczego ją też zaczyna boleć rozstanie? Przecież na niczym jej nie zależało.
- Gdzie ja pójdę?- I to była ta odpowiedź.
- Zobaczysz- pochyliła się nad nim –że dasz sobie radę. Stałeś się silny.- Przesunęła dłonią po jego blond włosach i uśmiechnęła się delikatnie. Zdał sobie sprawę, że ona nie była dla niego surowa. Tak naprawdę to była troska.
Zawołał ją jeszcze raz, jak była dalej. Sting powiedział to z uśmiechem, ale ona tego nie usłyszała i pomachała mu na odchodne.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to były słowa „Nie
zostawiaj mnie”. A przypomniała sobie o nim tak niedawno. Nagle złapała go
mocno za ramię, przelotnie spojrzała mu w oczy i wyszeptała przepraszam. Po sekundzie
po Mad nie było ani śladu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz