Mad
usiadła przy ognisku, trzymając części klucza. Tym razem miały stworzyć jedną
całość, która miała zaprowadzić ich do odpowiedniego miejsca. Marshmallow
patrzył na nią z podziwem, dotarli tak daleko,
a wszystko dzięki starożytnej magii, która istniała nie tylko w tym
wymiarze.
- Mówisz, że ta cywilizacja u was już nie istnieje? – Spytał
po chwili z ciekawością.
- Tak, zostały tylko ruiny na piaskach. – Połączyła
wszystkie elementy ze sobą, wykorzystując magię. Klucz błysnął jasnym światłem
w miejscach łączenia się, by po chwili stworzyć jedną całość. Dziewczyna w
niego wzrok, rzeczywistość zniknęła, pojawiły się strzępki miejsc, w których
już była. Z każdej lokacji wychodziły linie, przecinające się w
jednym punkcie. Widziała ziemię z daleka, nad nią pojawiła się postać
mężczyzny z głową sokoła, a nad nią tarcza słoneczna otoczona kobrą. Poczuła
mocny ucisk w klatce piersiowej, obraz zaczął się zamazywać, zacisnęła mocno
rękę na piersi, próbując wyrównać oddech.
- Mad! – Spojrzała na Marshmallowa, który pochylał się nad
nią. Leżała na ziemi, w dłoni kurczowo trzymając klucz. – Wszystko w porządku?
- Marsh? – Uniosła się, dłonią ścierając kropelki potu z
czoła. – Czy ty nie dodałeś żadnych grzybków do jedzenia?
Kot
zaśmiał się w odpowiedzi wesoło. To znaczy, że nic jej nie jest. Wystraszył się
okropnie, gdy nagle rozłożyła się na ziemi, wpatrując się w nocne niebo.
Wyglądała, jakby zapadła w jakąś śpiączkę. Dziewczyna odetchnęła głęboko,
wpatrując się w tajemniczy klucz. Znała położenie ostatniego miejsca, które
miało skrywać potężną moc. Uśmiechnęła się pod nosem. Teraz wszystko albo nic.
- Madie, na pewno wszystko w porządku?
- Tak, już wiem wszystko. Jutro lecimy na północ. Tam jest
nas cel.
- Heee? Tak szybko? Kiedy w końcu odpoczniemy? I mieliśmy
wrócić do gildii! Nie wiemy co się tam dzieje.
- Przepraszam, to musi zaczekać… - Odetchnęła. Wszystko musi
się pieprzyć w tym samym czasie. Nawet, jeżeli to było ciężkie, musiała
zdecydować. - Jeżeli tego teraz nie dokończymy, potem możemy już nie mieć
szansy.
Jej
towarzysz spuścił głowę w zamyśleniu. Dla niego to też była trudna decyzja,
chciał zobaczyć swoich przyjaciół i pomóc im, ale bez dziewczyny był nikim. Spojrzał
w ognisko, krzywiąc się przy tym mocno.
- Dobrze, niech będzie. – Powiedział po chwili. – Masz
rację.
- Dziękuję Marsh…
- Chodźmy spać, dobrze?
Nie
czekając na odpowiedź, położył się na swojej karimacie, zwijając się w kłębek.
Westchnęła ciężko i położyła się obok, wbijając wzrok w ogień. Spokojnie
przeanalizowała całą podróż, wszystko nie wydawało się takie trudne.
Zastanawiała się, co przyniesie jej ostatnia próba. Zamknęła oczy, starając się
odgonić wszystkie myśli, które wypełniły jej umysł.
***
Powrócili
do stolicy, aby uzupełnić zapasy i wsiąść w pociąg na południe. Jak zwykle
musieli przepchać się przez tłumy, wśród których byli podróżujący jak i
oczekujący. Mad trzymała kurczowo za ogon Mashmallowa, który unosił się dzięki
skrzydłom ponad wszystkimi, wypatrując odpowiedniego pociągu. Do odjazdu
zostało niecałe pięć minut, a oni dalej nie mogli znaleźć tego właściwego.
Ludzie krzyczeli i nawoływali siebie nawzajem, drażniąc przy tym wrażliwe uszy
dziewczyny.
- Madie! Widzę go! – Krzyknął podekscytowany kot, wskazując
na jeden z pojazdów. Rzeczywiście, na tablicy, podwieszonej na peronie, nazwa
wskazywała na miejsce, do którego mieli się udać. Co prawda mieli wysiąść o
wiele wcześniej, ale o tym wiedzieli tylko oni. Kot machnął skrzydłami,
zmuszając ją do przyspieszenia kroku. Obok ich wagonu stał konduktor,
sprawdzający czas na swoim zegarku. Uniósł gwizdek do ust i już miał wypuścić
powietrze z impetem, gdy zauważył zbliżających się spóźnialskich podróżujących.
Gdy wpadli do pociągu, mężczyzna pokręcił głową z niesmakiem i dmuchnął z całej
siły w gwizdek, dając znać maszyniście, że można ruszać. Sam wsiadł do pociągu,
witając wszystkich podróżujących. Brunetka przeszła z kotem przez korytarz,
zajmując jeden z wolnych przedziałów. Zdejmując plecak, opadła na siedzenia w
rozkroku, czując natychmiastową ulgę.
- Możemy trochę się przespać, zanim dojedziemy. – Jej mały
towarzysz rozłożył się na wolnych siedzeniach. Opłacało się zapłacić trochę
więcej za większy komfort. Oj tak.
- To się prześpij, ja poczytam. – Otworzył książkę o
współczesnej historii Earthlandu. Zdążyła już nauczyć się bardzo wiele z
historii tego świata, zadziwiała ją jego struktura i to, jakim cudem smoki
rządziły tymi ziemiami zanim ludzie ich pokonali. Uśmiechając się delikatnie, spojrzała na
swojego przyjaciela, który już przymknął oczy. Jej nie przeszkadzał brak snu.
Nadrobi to kiedy indziej, teraz mają ważną misję do wypełnienia. Co jakiś czas
zerkała przez okno, starając się określić ich aktualne położenie. Doskonale
zapamiętała lokację, wiedziała którędy mieli tam dotrzeć. Jej czujność
polepszyła się dopiero, gdy krajobraz zaczął się zmieniać. W Fiore było wiele
takich miejsc, które pod względem geograficznym nie powinny mieć miejsca.
Dopiero, gdy szata roślinna stała się uboga, spakowała rzeczy i obudziła kota.
- Już czas. – Powiedziała, wychodząc z przedziału.
- H-he? M-Mad! Cz-czekaj! – Mały tygrys wyleciał za nią
zaspany, próbując dojść do siebie. Zauważył, jak jego przyjaciółka wyskakuje z
pociągu, mimo lamentu konduktora. Dołączył do niej jak najszybciej. Otaczały
ich palmy i trawy, które poruszały się na delikatnym wietrze. Dziewczyna szła z
poważną miną. Musieli dojść do rzeki, a potem iść wzdłuż niej.
- Na pewno dobrze idziemy? – Spytał po chwili kot,
rozglądając się wokoło. Było gorąco, co nie robiło dobrze na jego futro. Jakim
cudem klimat tak strasznie się różnił?
- Tak. Gdy dojdziemy do rzeki, będziemy szli wzdłuż niej.
Niebo zachodziło
się czerwienią, gdy dotarli do wymarzonego celu. Uśmiechnęła się do siebie,
widząc monumentalną świątynię z bloków piaskowca i wapienia. Do złudzenia
przypominała jedną z ruin, które zachowały się do czasów z jej poprzedniego
życia. Główne wejście zostało wykute w skale, którego strzegły figury ludzi o
głowach zwierząt. Typowe dla tamtej kultury. Przeszli przez wrota, oświetlając
drogę zaklęciem. Tak samo jak w poprzednich budowlach ściany były ozdobione
hieroglifami. Tym razem jednakże przedstawiały one boga z głową sokoła, nad
którym unosi się tarcza słoneczna, oplatana przez żmiję. Dziewczyna wypatrywała
wszelkich pułapek, które mogłyby zaszkodzić ich wyprawie. Byli już naprawdę
blisko, więc nie zdziwiłaby, gdyby coś ich nagle zaatakowało. Marshmallow
zatrzymał się w końcu przy lewej ścianie, dotykając łapkami pięknie pozłacanych
hieroglifów.
- Uuuu, ale to super. – Nim zdążył dokończyć, kostka z hieroglifami
wsunęła się w ścianę. Korytarz zaczął się trząść, powodując usypywanie się
sklepienia. Mad odwróciła się i spojrzała na niego z nienawiścią w oczach.
- COŚ.TY.ZROBIŁ?? – Warknęła, starając się utrzymać
równowagę. Pobladła, gdy zobaczyła ogromną kamienną kulę, która rozpędzała się
przez korytarz, prosto w ich stronę.
- Przepraszam Mad!
- Biegnij, bo zostanie z ciebie koci placek!!
Chwyciła
go w ramiona i sama zaczęła bieg przed siebie, rozglądając za jakimś wgłębieniem,
które mogłoby ich ukryć. „Cholerne korytarze, dlaczego to zawsze mi musi się
przytrafiać??” krzyczała w myślach. Pułapka zbliżała się do nich co raz
bardziej, niesamowite było to, że z każdą chwilą rozpędzała się. Mad
przybierała krótkimi nóżkami, starając się jak mogła. Przerażony Marshmallow
wyrwał się i po rozwinięciu skrzydeł chwycił ją, przyspieszając lot.
- Lumos Activa! – Dzięki większemu światłu mogli widzieć
dużo więcej. Szybciej zauważą jakąś drogę ucieczki. – W lewo!
Kot
skręcił w jeden korytarzy, tuż po nich przez korytarz przetoczyła się kula,
znikając w końcu w ciemnościach. Odetchnął głęboko, stawiając swoją
przyjaciółkę za ziemi.
- Czy ja mam cię rozpierdolić? – Warknęła po chwili,
chwytając go za kark. – Oszalałeś do reszty? Naprawdę jesteś aż tak głupi, że
nie wiesz, że ta świątynia to jedna wielka pułapka?
- Aj, aj, Madie! – Jęknął, starając trafić ją pazurami. –
Zostaw! Postaw! Przepraszam, przepraszam!
Ruszyła
dalej, puszczając krzykliwego zwierzaka. Wyjęła z plecaka klucz, powinien robić
za mapę, która miała doprowadzić ich do właściwego miejsca. Klucz jarzył się
blaskiem, który jaśniał co kilka metrów. Czyli byli blisko. Weszli do ogromnego
kwartowego pomieszczenia. Naprzeciwko nich znajdowały się ogromne drzwi, które zajaśniały,
gdy dziewczyna uniosła klucz. Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do wrót i
wsunęła klucz we właściwe miejsce. Oślepiły ich jasnym światłem, które zmusiło
ich do zasłonięcia oczu. Podłoga zatrzęsła się, o mało nie zwalając ich z nóg.
Po chwili światło wróciło do normy, ukazując wnętrze ogromnej komnaty,
ozdobionej złotem. W Sali na kształt
okręgu znajdowało się dwanaście sarkofagów, w których spoczywały mumie, gotowe
do służby. Przy sporych rozmiarów ołtarzu stał mężczyzna mierzący ponad dwa
metry, głowa sokoła była skierowana w ich stronę, a ogromne oczy świdrowały
duszę dziewczyny. W dłoniach dzierżył laskę i anch- krzyż zakończony pętlą,
który miał być symbolem życia. Obwiązany tylko w pasie białą szatą, pokazywał
swoje mięśnie. Mad zmarszczyła lekko brwi. To nie jest on. To musi być jeden ze
strażników. Marsh stał jak wryty, wpatrując się w to, co właśnie się dzieje.
- Dotarłaś aż tutaj
kobieto, aby posiąść moc boga Re. – Odezwał się głębokim głosem, który
wywołał dreszcze u obojga. – Ale czy jesteś tego godna?
- Jeżeli nie jestem, to jakim cudem tutaj dotarłam? –
Odparła, zaciskając pięści. Nie może dać ciała, nie teraz, gdy zaszła tak
daleko. – Jestem gotowa, by ją posiąść.
Patrzył
na nią spokojnie, nie będąc poruszonym jej słowami. Każdy przychodził i kończył
właśnie tutaj, nie będąc godnym. Wszyscy byli równie aroganccy co ona, więc nie
spodziewał się wiele. Uniósł dłoń przed siebie, by zamknąć Marhsmallowa w jednym
z sarkofagów. Kot krzyknął z przerażenia, próbując się wydostać. Nie mógł nic
zrobić, jedynie patrzeć przez otwory na oczy.
- Marsh! – Odwróciła się w stronę trumny. Co on wyprawia,
przecież nic mu nie zrobił, a koty
przecież były święte. – Co ty robisz?!
- Udowodnisz swoją wartość, lecz twój przyjaciel nie może
się wtrącać. – Odrzekł strażnik, odkładając z uwielbieniem swoje insygnia. Zostawił
jedynie laskę, która miała służyć mu za broń.
- Najpierw podaj swoje imię, zapamiętam je sobie.
- Imię me Horus.
Mężczyzna po tych słowach odbił się od ziemi i w
zastraszającym tempie znalazł się tuż przy niej, nadziewając ją na pięść.
Odleciała z krzykiem na ścianę, osuwając się po niej na podłogę. Co za
niewyobrażalna siła. Podniosła się, ocierając ślinę z kącików ust. Horus, znany
w jej świecie jako bóg nieba, opiekun monarchii królewskiej. Wierzono, że
faraonowie to wcielenie Horusa, dlatego był on tak wielbiony. Przyjęła pozycję,
czekając na jego następny ruch. Mężczyzna ponownie pojawił się przy niej, lecz
tym razem zdążyła to zauważyć, wytworzyła tarczę, która przyjęła cios,
rozpadając się na kawałki. Przywołała lancę, wyłaniającą się ze światła. W
ostatnim momencie skrzyżowała ją z laską, całą siłą próbując go odepchnąć.
- Czarna Dziura…-
Szepnęła, by za nim pojawiła się otchłań wciągająca go. To wystarczyło,
by go rozproszyć. Kopnęła go mocno w korpus obcasem, odpychając w stronę
zaklęcia. Rozłożył ręce, gdy otoczyło go jasne światło. Zmienił się całkiem w
ptaka, przelatując nad dziewczyną. Czuł, że może użyć czegoś więcej, nie była
zwykłą śmiertelniczką pragnącą mocy. Śledziła uważnym wzrokiem sokoła, który
wylądował na środku komnaty, ponownie zmieniając postać. W jego rąk wystrzeliło
światło, które padło na pozostałe sarkofagi, budząc lokatorów do życia. Otworzyły
się, ukazując postacie zawinięte w bandaże. Gdzieniegdzie ukazywały one
zasuszoną skórę. Horus odezwał się do nich w nieznajomym języku. Mumie
automatycznie rzuciły się na dziewczynę, która była przygotowana. Nadziała na
ostry grot jedną z nich, uderzając drugą. Zwłoki powinny się rozpaść po kilku
większych uderzeniach. Jednocześnie zablokowała środkiem uderzenie Horusa.
Nieładnie. Pięciu na jednego? Uśmiechnęła się pod nosem, czyli brał ją za
groźnego przeciwnika. Wbiła lancę w ramię jednej z mumii i odbiła się od bóstwa
w powietrze.
- Deszcz światła! –
Wyciągnęła jedną dłoń. Z utworzonego kręgu wyleciały wiązki światła, które
trafiały przeciwników w kluczowe miejsca. Mumie po trafieniu w głowę zaczęły
się rozpadać na proch, zostawiając po sobie jedynie bandaże. Horus spojrzał na
nią, zasłaniając się jedynie ręką. Wylądowała niedaleko. Czas pokazać jej, co
oznacza prawdziwa moc światła. Wyciągnął dłoń przed siebie, która rozświetliła
się, wypuszczając ogromny promień światła. Padła na ziemię, wyczuwając ogromną
moc. Energia rozwaliła wszystkie sarkofagi, zatrzymując się tuż przed
Marshmallowem. Dotrzymywał słowa, nie zrobi mu nic, dopóki nie będzie się
mieszać w walkę. Kot zaś, uwieziony jak sardynka w puszcze, czuł, że
adrenalina, która podskoczyła gwałtownie, przyprawi go zaraz o zawał serca. Dziewczyna
zmarszczyła brwi. Niewiele brakowało. Podniosła się, ruszając od razu w stronę
przeciwnika. Ich bronie ponownie się skrzyżowały, mogła wpatrywać się w jego
ślepia, wyrażające aprobatę i wyzwanie. Siła z jaką ją odepchnął, spowodowała,
że straciła grunt pod nogami. Wylądowała na podłodze, widząc, jak szarżuje na
nią, by ją zabić. Więc na tym miała polegać walka, wygrana albo śmierć.
Sięgnęła po lancę i w ostatnim momencie nadziała go na nią. Lanca przebiła się
pod kątem przez mięśnie i mostek, trafiając w serce. Bóstwo zatrzymało atak,
wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Dysząc ciężko, dziewczyna patrzyła jak
spuszcza ręce i zmienia się w ptaka, który następnie przelatuje pod sam sufit.
Sarkofag z Marshmallowem otworzył się, pozwalając mu na wyjście. Kot z przejęciem
podbiegł do Madison i wtulił się w nią ze łzami w oczach. Komnata wypełniła się
oślepiającym blaskiem, które pulsowało z postaci, stojącej przy ołtarzu.
Spojrzała w tamtą stronę. Mężczyzna z głową sokoła z jej wizji wpatrywał się w
nią z zadowoleniem. Nad jego głową królowała tarcza słoneczna otoczona przez
kobrę- boginią Wadżet. Od pasa w górę nagi, wokół bioder miał obcisłą białą
spódnicę z plisowaną żółtą połą. W lepiej dłoni dzierżył laskę mocy, zaś w
drugiej anch.
- Podejdź do mnie.
Dziewczyna
puściła kota i wstała, zafascynowana jego postacią. Był tak niewyobrażalnie
piękny, jego budowa, światłość, która go otaczała. Stanęła naprzeciw niego, intensywnie
się w niego wpatrując.
- Imię me Ra, bóg Słońca, stwórca świata i ładu we
wszechświecie. – Jego postać rozbłysła jeszcze bardziej, dając jej do
zrozumienia, że ma styczność z czymś niezwykłym. – Pokonałaś Horusa, syna
najwyższego, boga nieba i władzy królewskiej. Tyś jedna tylko godna mej mocy. Od
wieków odważni magowie przemierzają krainy, by posiąść moją moc dla zdobycia
władzy. W tobie zaś dostrzegam dobro, które będzie się szerzyć dzięki niej.
Wyciągnął przed anch, którego miała dotknąć. Zdziwiona,
wyciągnęła niepewnie dłoń, zaciskając ją na krzyżu. Ogarnęła ich ciemność. Pod
stopami pojawił się obraz, przedstawiający ziemię z lotu ptaka.
- Wojna się zbliża. – Pod nimi pojawiły się wojska magów,
które walczyły ze sobą. – Źle się dziać będzie. Czarny Mag będzie chciał zdobyć
coś, na co czekał latami.
- „Czarny Mag”? – Spytała. Czy to nie był Zeref? – Szykuje wojnę?
Jak...
- Nieuniknione. To nie wszystko córko ma, pojawią się
ludzie, których moc będzie przestawiać świat, niszczyć go. Wszystko co znasz
może przestać istnieć. Pojawi się wiele zagrożeń na raz.
Pojawił
się ogromny czarny smok, który przysłonił widok. Przełknęła ślinę, aż za dobrze
go znała.
- Acnologia.
- Wiesz co oznacza moja moc. Buduje i niszczy, wszystko
zależy od sposobu jej użycia. Jeżeli pochłonie cię chciwość, stracisz
wszystkich, których kochasz. Dlatego pytam, czy jesteś gotowa na przejęcie po
mojej mocy?
Ta wizja
nie była przyjemna. Widziała ludzi, którzy padali zabici, wśród nich na pewno
było Fairy Tail. Spojrzała na bóstwo z poważną miną.
- Podołam. – Kiwnęła głową. Nie mogła stracić ich
wszystkich. Jeżeli ma nadejść wojna, to ona będzie przygotowana i zrobi co
tylko w jej mocy, żeby przyczynić się do wygranej dla swoich przyjaciół.
Wyciągnął w jej stronę laskę mocy, która miała być od teraz symbolem jej mocy.
Chwyciła ją pewnie, czując, jak energia zaczyna wlewać się przez jej rękę. Ból,
który temu towarzyszył, był przeogromny, ale stała niewzruszona, tak miało być.
Na jej ramieniu wypalało się oko Horusa, które miało doglądać jej i chronić. Na
twarzy i szyi pojawiły się czarne znaki. Mężczyzna rozbłysnął ponownie, oślepiając
dziewczynę.
-Żegnaj córo światła. Dzięki tobie mogę odpocząć i doglądać
twojego daru.
- Cz-czekaj! – Krzyknęła, ale nim zdążyła cokolwiek zrobić,
Ra rozpłynął się w świetle. Padła na kolana, wspierając się o laskę. Dyszała
ciężko. Ręka nadal bolała ją przeokropnie, ale kurczowo ściskała otrzymany
przedmiot.
- Madie! – Usłyszała, że kot do niej podbiega i dotyka jej
ręki. – Wszystko w porządku?
- Tak Marsh, wszystko gra...
Rozglądnęła
się. Wszystko wyglądało, jakby przygasło. Więc cała moc, zachowana w tej
świątyni zniknęła. Zostały jedynie puste ruiny, zamieszkałe przez błąkające się
dusze. Wyszli stamtąd powoli, ucieszyła się, gdy poczuła powiew. Smród pleśni i
grzyba nie był jednak najlepszym zapachem. Na szczęście nie musiała się więcej
martwić.
- Wracamy do Fairy Ta-
Przerwał
jej głośny huk. Chwyciła przyjaciela i odskoczyła, gdy wszystko zaczęło się
walić. W miejscu świątyni wyrosła dziwna budowla, która na swoim czubku miała
twarz. Otworzyła szeroko oczy. Marshmallow chwycił się jej mocno, czując jakiś
dziwny strach.
- M-Mad co to jest?
- Cholera jasna… Nie wiem.
***
NARESZCIE. Nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się z tego, że w końcu coś napisałam :D Tak z tydzień mi to zajęło. Cieszcie się poniedziałkowo-wtorkowym rozdziałem!
~Nancy
Hej.Zaprosiłaś mnie tutaj na moim blogu.Jeszcze nie przeczytałam wszystkiego ale jak to zrobie to napiszę tutaj treściwy komentarz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę.
Wreszcie *-*
OdpowiedzUsuńNo no Maddie... Prawie koniec! ^-^
Czekam z utęsknieniem na powrót Mad do Fairy Tail ^u^
Pozdrawiam cieplutko ♥
No prawie, prawie, jeszcze trochę! :D
UsuńDzięki wielkie za komentarz ^^
Zostałaś nominowana do LBA. Więcej informacji znajdziesz tutaj: http://fanfiction-of-fairytail.blogspot.com/ ;)
OdpowiedzUsuń