- Nancy! Nancy! – Wrzeszczała Celia, starając się
odgarniając kamienie. Jej przyjaciółka
tam została, przecież nie mogło się jej nic stać. Przecież dopiero… Łzy
przysłoniły jej widok. Spojrzała na ogromny wytwór, który zniszczył całą górę.
Zacisnęła mocno zęby. Nawet nie chciała myśleć o tym, że mogłaby nie wrócić.
Nie mogła umrzeć, nie po takim zwycięstwie.
- Nancy, do cholery! Wyjdź stamtąd!
Stuliła
się, płacząc głośno. Nie powinna była jej tam wysyłać. Ale sama nie miała
pojęcia, że coś takiego może się stać? Co to w ogóle jest? Uderzyła małymi
piąstkami o ziemię, gdy ktoś dotknął przycupnął i położył jej dłoń na plecach.
***
- Rany, rany. Jestem tutaj. – Powiedziałam spokojnie. Przecież wszystko było w porządku, nie
rozumiem po co tak płakać. Kotka spojrzała na mnie wielkimi oczyma, z których
wypływały strumienie. Rzuciła się na moją szyję, omal nie wywalając. Zawyłam,
gdy jedna z moich ran dała o sobie znać.
- Wiedziałam, że żyjesz! – Wrzasnęła uradowana. Ona naprawdę
myślała, że coś mi się stało. Otworzyła szerzej oczy, patrząc na moją twarz. –
Krew ci leci z ust!
- Naprawdę? Przejdzie.. Lepiej powiedz mi co to ma być? –
Zmrużyłam oczy, patrząc na białą budowlę.
- Nie mam pojęcia… Ale to jest naprawdę dziwne.
Rozwinęła skrzydła i uniosła mnie.
Podleciałyśmy wysoko, chcąc zobaczyć wytwór z góry. Otworzyłyśmy szeroko oczy.
Patrzyła na nas ogromna kamienna twarz, wyrażająca niemy krzyk. Aż przeszły
mnie ciarki. Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Spojrzałam na małą
przyjaciółkę. Kiwnęła na mnie głową i rozpędziła się w jej stronę. Uśmiechnęłam
się szeroko, czując wiatr we włosach.
Złożyłam odpowiednio ręce, skupiając magię w rękach.
- Wodne Pociski! – Krzyknęłam, a woda wystrzeliła wzrok w
jeden punkt. Okrążyłyśmy twarz, a ja zdecydowałam się na kolejny atak. – Wodny
Tajfun!
Siła
mojej magii aż odrzuciła nas do tyłu. Byłam pewna, że to wywoła jakieś
uszkodzenia. Jeśli to było stare, powinno szybko się rozpaść. Pył w końcu
opadł, a ja wydałam z siebie okrzyk zdziwienia.
- Jakim cudem nic się temu nie stało?! – Krzyknęła Celia,
nieomal mnie puszczając. Zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę. Czy to
z tym miało się mierzyć Fairy Tail?
- Celia, jeszcze raz! – Skoro tak, musiałam im pomóc jak
tylko mogła. Ile bym dała, żeby znaleźć się przy nich. Ponowiłyśmy kilka razy ataki. Bezskutecznie.
Nie mogłyśmy się poddawać. Robiłyśmy to, dopóki nie czułyśmy zmęczenia. Sama nie wiem ile czasu przez to minęło. Nagle
budowla rozświetliła się, przenikając mrok. Poczułam, jak moje ciało zaczyna
drżeć, a magia dziwnie się zachowywać.
- C- co się dzieje?
- N-Nancy, słabo mi. – Powiedziała Celia, drżąc równie mocno
jak ja. Magia uciekała z nas niewiarygodnie szybko. – Moja magia…
- Oi, Oi, Celia! Nie wariuj!
Jej
skrzydła zaniknęły, a my spadłyśmy na czubek twarzy. Syknęłam z bólu, czując,
że moje siły mnie opuszczają. Spojrzałam na leżącą obok kotkę. Dyszała ciężko,
ściskając mocno ubrania. Zamknęła oczy, tracąc za tym przytomność. Leżałam tak dłuższą chwilę, patrząc z
przerażeniem na moją przyjaciółkę. To działało na nią bardziej. Była w pełni
magiczną istotą. Podniosłam się na rękach, wpatrując się w kamienne oko. Miałam
wrażenie, że to coś pochłaniało moją magię bardziej, kiedy byłam blisko.
Podniosłam Celię i przytuliłam do siebie. Musiałyśmy zejść. Próbowałam stanąć
na nogi, ale dziwna siła przykuwała mnie jeszcze bardziej.
- Cholera! Co to ma być! – Warknęłam, ponawiając próbę.
Zacisnęłam zęby, podchodząc parę kroków do krawędzi. Dalej spotkałam się z
podłożem. Niemoc, która mnie ogarnęła, przypominała tę, która targała mną
podczas ataków Razarotha. Ale to upierdliwe. Starałam się podnieść jeszcze
kilka razy, ale skończyło się na tym, że prawie nie mogłam się ruszać. Czułam,
że z Celią jest bardzo źle, jej oddech słabł z każdą chwilą.
- Cholera!!! – Wrzasnęłam, czując, jak łzy wpływają mi po
policzku i nosie. Nie mogłam nic zrobić. Znowu.
Zacisnęłam pięść i przymknęłam oczy, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy
ryk, który wstrząsnął całą budowlą. W jednej chwili, coś uderzyło w nas z taką
siłą, że twarz rozleciała się na
kawałeczki. Od razu poczułam się o wiele lepiej. Chwyciłam mocno nieprzytomną
kotkę, czekając, aż spadniemy. Zamknęłam oczy, czekając na najgorsze, gdy
wylądowałam na czymś twardym. Otworzyłam je szeroko z powrotem i odchyliłam,
próbując zrozumieć co to jest. Jakiego szoku doznałam, gdy zrozumiałam, że jest
to smok, który pozostawiał za sobą smugę cienia. Jego czarne jak noc łuski, mieniły się w
świetle księżyca, co chwilę przysłaniane przez
znajomą moc. Zapach również rozpoznawałam, pachniał jak…
- ROGUE! – Z mojej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk.
Czyżby to był on? Nie, nie może być, jakim cudem mógłby się zmienić w smoka.
Chyba, że to był… - SKIADRUM!
- Witaj dziecinko. – Odezwał się grubym głosem, aż
podskoczyłam, gdy usłyszałam go przez wiatr. – Trzymaj się mocno, zaraz
wylądujemy.
Chwyciłam
się mocno jedną ręką którejś z łusek. Jakim cudem… Smok. Prawdziwy,
najprawdziwszy smok. I to taki, który nie chciał nikogo zabić. I na nim
leciałam. Rany, przecież nikt mi nie uwierzy. Łzy radości napłynęły mi do oczu,
gdy patrzyłam na maluteńki pode mną świat. Jego łuski były tak niesamowicie
gładkie, przypominały czarne diamenty. Przesuwaliśmy się bardzo szybko. W końcu
dostrzegłam kolejną z budowli, która była uderzająco podobna. Czyżby nie była
to tylko jedna? Skuliłam się, gdy olbrzym przebił ją, pozwalając opaść
odłamkom. Niewiarygodne. Lecę na smoku. Nie poznałabym go, gdyby Rogue wcześniej by mi
o nim nie opowiedział. On mi nie uwierzy.
Gdyby tylko Celia się obudziła i mogła to zobaczyć. Przytuliłam ją mocniej do siebie. Po
rozwaleniu trzeciej twarzy, Skiadrum zaczął zniżać lot. Wiedziałam, że
przejażdżka dobiega końca, chociaż miałam nadzieję, że jednak zabierze mnie do
niego. Albo do Fairy Tail. Podmuchem skrzydeł zmiótł pobliskie drzewa, by w
końcu wylądować na ziemi.
- Możesz schodzić
dziecinko. – Mruknął, składając skrzydło odpowiednio. Spojrzałam niepewnie na
niego, po czym westchnęłam i zjechałam po jego skrzydle na samiutką ziemię.
Niesamowite uczucie. Uśmiechnęłam się szeroko, patrząc na ogromnego gada, który
był przybranym ojcem mojego ukochanego. Czyli jednak nie umarł. Chciałam mu
zadać tyle pytań, jednak nie wiedziałam od czego zacząć. Cień parował spomiędzy
jego łusek. Wydawał się taki poważny i straszny, ale ja widziałam, że się
uśmiecha.
- Ty naprawdę jesteś… Smokiem. – Dalej nie mogłam w to
uwierzyć. – Czy to.. Czy ty naprawdę wychowywałeś Rogue?
- Tak. – Odpowiedział spokojnie. - A ty dziecinko jesteś jego dziewczyną tak?...
Cały czas o tobie myśli. Wróć do niego.
Aż nie
wiedziałam co powiedzieć. Kompletnie zbił mnie z tropu, nazywając jego
dziewczyną. Jeszcze to jego „dziecinko”. Z drugiej strony zaś, wydawało się to
być bardzo miłe.
- A-a to skomplikowane! – Czułam, że moje policzki zaczynają
się palić. – J-Ja wrócę! Obiecuję!
- Zajmij się nim. Zrób to dla mnie dziecinko. Ja nie będę
mógł.
Kiwnęłam
głową. Naprawdę tego chciałam, tym bardziej, że sam jego ojciec mnie o to
prosi. Przeczuwałam, że w takim razie coś musi być nie tak. Uśmiechnęłam się
serdecznie.
- Mam coś dla was, żebyście o mnie pamiętali. – Zanurzył
głowę pod grzbiet, by zębami oderwać jedną z mniejszych łusek, które zbytnio
wystawały. Położył ją naprzeciwko mnie. Jej długość można było porównać do
mojej dłoni wraz z przedramieniem. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. – Zajmij
się Ryosem. On naprawdę cię potrzebuje.
- O-oczywiście! – Zaczęłam po chwili. Jego słowa dawały mi
nową nadzieję. Jednak nie byłam na aż tak przegranej pozycji. Podniosłam wolną ręką łuskę.- Nie zawiodę cię!
Wrócę jak najszybciej się tylko da!
- Dziękuję ci. – Spojrzał w niebo. Zastanawiałam się nad
czym myśli. Dlaczego nie może zostać
dłużej? - Muszę wracać, czeka na mnie. Jeszcze chciałbym zamienić z nim chociaż
parę słów.
Nie
czekając na moją odpowiedź, wzbił się w powietrze. Spojrzał na mnie z
uśmiechem, mając w oczach pełne zaufanie. Dostrzegłam także w nich ogromny
smutek, jakby od razu zrozumiałam, co było tego powodem. Zaciskając usta w
cienką linię, pozwoliłam łzom spływać po
moich policzkach. Zaakceptował mnie. Nawet, jeśli był tylko niewielką częścią
siebie. W końcu zniknął mi z oczu, a ja padłam na kolana, kładąc na ziemi swoją
małą przyjaciółkę.
- Celia…. – Jęknęłam. Proszę, niech tylko się obudzi.
Dopiero po dłuższym czasie powoli zaczęła otwierać oczy, wiedziałam, że jej
siły powoli wracały. W końcu. Uśmiechnęłam się delikatnie, przytulając ją do
siebie.
- Nancy… - Szepnęła, chwytając się mojego ubrania. – Co się
stało?...
- Nie uwierzysz mi… - Zaczęłam, śmiejąc się. – Leciałyśmy na
smoku. A teraz wracamy do domu.
***
Na zewnątrz powoli zapadał zmrok, nad miastem zaczęły się
zbierać dziwne chmury, nietypowe dla takiej pogody. Madison siedziała w barze
gildii Sabertooth, przysłuchując się uważnie rozmowom innych. Wpatrywała się
beznamiętnie w swój kufel piwa, jedyną jej aktualną miłością. Od kiedy
dowiedziała się, że Fairy Tail rozstało rozwiązane, nie wiedziała co ze sobą
począć. To Marshmallow podrzucił pomysł, żeby dołączyć do Szablozębnych, to
była chyba najlepsza możliwość na tamtą chwilę. Zostały powitane z otwartymi
rękoma, jednakże dołączenie musiało zaczekać. O tym decydował jedynie mistrz
gildii, który aktualnie przebywał na misji ze swoją ekipą. Przystojna cholera,
pomyślała, pijąc kolejne piwo. Marshmallow spał wygodnie na stole, wzdychała
ciężko za każdym razem, gdy na niego spoglądała. Od kiedy zaczęła mu wychodzić
przemiana, wyczerpanie sprawiało, że co chwilę musiał spać. Cholerny obibok.
Spojrzała na ukochany trunek, wracając myślami do tego tragicznego dnia.
- Mad, Mad! Już jesteśmy! – Krzyczał Marsh, gdy przemierzali
ulice Magnolii. – Jesteśmy w domu! Jesteśmy w domu!
- Nie drzyj się tak. – Przewaliła oczami. Gdy się podniecał,
stawał się strasznie irytujący. – Jak wyjdziemy zza zakrętu to powinniśmy
zobaczyć budynek.
Wyszli
na główną ulic Magnolii, ale po chwili ich uśmiechy zeszły z twarzy. Nie było
żadnego budynku. Pozostały jedynie gruzy, które usuwali jacyś ludzie. Mad
spojrzała na Marshmallowa, który zacisnął piąstki.
- M-Może przenieśli się gdzieś indziej? – Cały drżał,
widziała to.
- Nie wiem.
- P-przepraszam bardzo! – Mały kot podszedł do starej
kobiety sprzedającej kwiaty. Staruszka spojrzała na niego spod swoich grubych
okularów i uśmiechnęła się delikatnie. – Czy mógłbym o coś zapytać?
- Oczywiście dzieciaczku, chcesz kwiaty? – Spytała, szykując
bukiet. Cóż za urocze, małe stworzonko. Dostanie najpiękniejsze kwiaty.
- Ja dziękuję za kwiaty, ale… Czy mogłaby mi pani
powiedzieć, gdzie znajduje się teraz gildia Fairy Tail?
- Fairy Tail?... – Powtórzyła staruszka, wypuszczając
kwiaty. Patrzyła na małego tygrysa
wielkimi oczyma. – Fairy Tail, gildia magów?
- Dokładnie tak. – W rozmowę włączyła się również Mad. Także
chciała się dowiedzieć co się stało. Staruszka dostrzegła jej znak. Więc oni do
niej należą.– Może pani powiedzieć?
- Oczywiście kochanie, tylko nie chcę was zasmucać… Ale
Fairy Tail już nie istnieje.
Ta
wiadomość była jak kubeł zimnej wody, wylanej na nich. Jakim cudem nie
istniała? Dziewczyna czuła, że jej nogi
aż trzęsą się.
- Jak to?? – Zawył Marshmallow, połykając łzy. – Jak to nie
istnieje?!
- Została rozwiązana po ostatnich wydarzeniach. Mistrz
Macarov po tym odszedł, jak i inni członkowie Fairy Tail.
- To niemożliwe. Nie może tak być.
Pamiętała,
jak siedzieli potem na pomoście, obserwując wodę. Marshmallow długo płakał
zanim się poskładał.
***
Nad
miastem rozpętała się burza, po ulicach spływały rzeki deszczu. Wszyscy
pochowali się po gospodach i pubach, byleby nie iść w taką pogodę. Mogłoby się
wydawać, że nikt nie podejmie się przeprawy przez miasto. Jednakże jedną z ulic
szła zakapturzona postać, kurczowo trzymając zawiniątko w rękach. Chwiała się
przy każdym podmuchu wiatru. Jej celem był budynek Sabertooth, który widziała
między budynkami. Nie mogła się poddać, pomimo wycieńczenia udało się jej wejść
pod sam budynek. Podpierając się jedną ręką, wchodził powoli po schodach,
biczowana deszczem. Była pewna, że ta chmura szła za nią. Już słyszała rozmowy,
odbywające się w środku. Uśmiechnęła się pod nosem. Pchnęła z całej siły drzwi,
pomógł jej w tym jeszcze podmuch wiatru. Zgromadzeni momentalnie spojrzeli na
nieznaną postać, która weszła do środka, ledwo utrzymując równowagę. Po kilku
krokach padła na ziemię nieprzytomna, ukazując swoją twarz. Pierwsza zerwała
się Mad, która podbiegła do dziewczyny i położyła jej głowę na swoich kolanach.
- Nancy! – Krzyknęła, dotykając jej twarzy. Była rozpalona. –
Ona jest chora, pomóżcie mi!
Pierwszy
podbiegł Orga, który podniósł biedną dziewczynę. Jej przyjaciółka wzięła za to
Celię i szybko ruszyli do jednego z pokoi, który miał od teraz należeć do
Nancy.
***
Witam serdecznie moi drodzy! Przed nami nowa przygoda! W końcu dotrwaliśmy do końca i teraz trzeba trochę odpocząć. To oczywiście nie zwalnia bohaterek do zbijania bąków! Jako, że pojawią się teraz rozdziały ze Smoczymi Zabójcami, mam do was jedno pytanie!
Czy chcecie rozdziałów typu 38.5, które będą rozdziałami dodatkowymi, opowieściami z dziwnymi treściami? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Roncy i Stimad czekają na odpowiedzi!
~Nancy
OMG *-* Dziwne treści o tematyce Roncy i Stimad *-* Chcę *-*
OdpowiedzUsuńOgólnie krótki komentarz, ale jest po biwaku i padam na twarz ;-;
Rozdział świetny ♥ Dziewczyny w końcu razem ♥
NO I SKIADRUM OMGHSNAJHVSAAIHAVGA *---*
Pozdrawiam cieplutko ;*
Dzięki wielkie!
UsuńOch, jak dobrze, postaram się jak mogę! XD
A to nic nie szkodzi, dla mnie nawet najkrótszy się liczy <3