niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 37 - Smocza Wola

- Nancy! Nancy! – Wrzeszczała Celia, starając się odgarniając  kamienie. Jej przyjaciółka tam została, przecież nie mogło się jej nic stać. Przecież dopiero… Łzy przysłoniły jej widok. Spojrzała na ogromny wytwór, który zniszczył całą górę. Zacisnęła mocno zęby. Nawet nie chciała myśleć o tym, że mogłaby nie wrócić. Nie mogła umrzeć, nie po takim zwycięstwie.
- Nancy, do cholery! Wyjdź stamtąd!
               Stuliła się, płacząc głośno. Nie powinna była jej tam wysyłać. Ale sama nie miała pojęcia, że coś takiego może się stać? Co to w ogóle jest? Uderzyła małymi piąstkami o ziemię, gdy ktoś dotknął przycupnął i położył jej dłoń na plecach.
***
- Rany, rany. Jestem tutaj. – Powiedziałam spokojnie.  Przecież wszystko było w porządku, nie rozumiem po co tak płakać. Kotka spojrzała na mnie wielkimi oczyma, z których wypływały strumienie. Rzuciła się na moją szyję, omal nie wywalając. Zawyłam, gdy jedna z moich ran dała o sobie znać.
- Wiedziałam, że żyjesz! – Wrzasnęła uradowana. Ona naprawdę myślała, że coś mi się stało. Otworzyła szerzej oczy, patrząc na moją twarz. – Krew ci leci z ust!
- Naprawdę? Przejdzie.. Lepiej powiedz mi co to ma być? – Zmrużyłam oczy, patrząc na białą budowlę.
- Nie mam pojęcia… Ale to jest naprawdę dziwne.
               Rozwinęła skrzydła i uniosła mnie. Podleciałyśmy wysoko, chcąc zobaczyć wytwór z góry. Otworzyłyśmy szeroko oczy. Patrzyła na nas ogromna kamienna twarz, wyrażająca niemy krzyk. Aż przeszły mnie ciarki. Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Spojrzałam na małą przyjaciółkę. Kiwnęła na mnie głową i rozpędziła się w jej stronę. Uśmiechnęłam się szeroko, czując wiatr we włosach.  Złożyłam odpowiednio ręce, skupiając magię w rękach.
- Wodne Pociski! – Krzyknęłam, a woda wystrzeliła wzrok w jeden punkt. Okrążyłyśmy twarz, a ja zdecydowałam się na kolejny atak. – Wodny Tajfun!
               Siła mojej magii aż odrzuciła nas do tyłu. Byłam pewna, że to wywoła jakieś uszkodzenia. Jeśli to było stare, powinno szybko się rozpaść. Pył w końcu opadł, a ja wydałam z siebie okrzyk zdziwienia.
- Jakim cudem nic się temu nie stało?! – Krzyknęła Celia, nieomal mnie puszczając. Zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę. Czy to z tym miało się mierzyć Fairy Tail?
- Celia, jeszcze raz! – Skoro tak, musiałam im pomóc jak tylko mogła. Ile bym dała, żeby znaleźć się przy nich.  Ponowiłyśmy kilka razy ataki. Bezskutecznie. Nie mogłyśmy się poddawać. Robiłyśmy to, dopóki nie czułyśmy zmęczenia.  Sama nie wiem ile czasu przez to minęło. Nagle budowla rozświetliła się, przenikając mrok. Poczułam, jak moje ciało zaczyna drżeć, a magia dziwnie się zachowywać.
- C- co się dzieje?
- N-Nancy, słabo mi. – Powiedziała Celia, drżąc równie mocno jak ja. Magia uciekała z nas niewiarygodnie szybko. – Moja magia…
- Oi, Oi, Celia! Nie wariuj!
               Jej skrzydła zaniknęły, a my spadłyśmy na czubek twarzy. Syknęłam z bólu, czując, że moje siły mnie opuszczają. Spojrzałam na leżącą obok kotkę. Dyszała ciężko, ściskając mocno ubrania. Zamknęła oczy, tracąc za tym przytomność.  Leżałam tak dłuższą chwilę, patrząc z przerażeniem na moją przyjaciółkę. To działało na nią bardziej. Była w pełni magiczną istotą. Podniosłam się na rękach, wpatrując się w kamienne oko. Miałam wrażenie, że to coś pochłaniało moją magię bardziej, kiedy byłam blisko. Podniosłam Celię i przytuliłam do siebie. Musiałyśmy zejść. Próbowałam stanąć na nogi, ale dziwna siła przykuwała mnie jeszcze bardziej.
- Cholera! Co to ma być! – Warknęłam, ponawiając próbę. Zacisnęłam zęby, podchodząc parę kroków do krawędzi. Dalej spotkałam się z podłożem. Niemoc, która mnie ogarnęła, przypominała tę, która targała mną podczas ataków Razarotha. Ale to upierdliwe. Starałam się podnieść jeszcze kilka razy, ale skończyło się na tym, że prawie nie mogłam się ruszać. Czułam, że z Celią jest bardzo źle, jej oddech słabł z każdą chwilą.
- Cholera!!! – Wrzasnęłam, czując, jak łzy wpływają mi po policzku i nosie. Nie mogłam nic zrobić. Znowu.  Zacisnęłam pięść i przymknęłam oczy, gdy nagle usłyszałam przeraźliwy ryk, który wstrząsnął całą budowlą. W jednej chwili, coś uderzyło w nas z taką siłą, że  twarz rozleciała się na kawałeczki. Od razu poczułam się o wiele lepiej. Chwyciłam mocno nieprzytomną kotkę, czekając, aż spadniemy. Zamknęłam oczy, czekając na najgorsze, gdy wylądowałam na czymś twardym. Otworzyłam je szeroko z powrotem i odchyliłam, próbując zrozumieć co to jest. Jakiego szoku doznałam, gdy zrozumiałam, że jest to smok, który pozostawiał za sobą smugę cienia.  Jego czarne jak noc łuski, mieniły się w świetle księżyca, co chwilę przysłaniane przez  znajomą moc. Zapach również rozpoznawałam, pachniał jak…
- ROGUE! – Z mojej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk. Czyżby to był on? Nie, nie może być, jakim cudem mógłby się zmienić w smoka. Chyba, że to był… - SKIADRUM!
- Witaj dziecinko. – Odezwał się grubym głosem, aż podskoczyłam, gdy usłyszałam go przez wiatr. – Trzymaj się mocno, zaraz wylądujemy.
               Chwyciłam się mocno jedną ręką którejś z łusek. Jakim cudem… Smok. Prawdziwy, najprawdziwszy smok. I to taki, który nie chciał nikogo zabić. I na nim leciałam. Rany, przecież nikt mi nie uwierzy. Łzy radości napłynęły mi do oczu, gdy patrzyłam na maluteńki pode mną świat. Jego łuski były tak niesamowicie gładkie, przypominały czarne diamenty. Przesuwaliśmy się bardzo szybko. W końcu dostrzegłam kolejną z budowli, która była uderzająco podobna. Czyżby nie była to tylko jedna? Skuliłam się, gdy olbrzym przebił ją, pozwalając opaść odłamkom. Niewiarygodne. Lecę na smoku.  Nie poznałabym go, gdyby Rogue wcześniej by mi o nim nie opowiedział. On mi nie uwierzy.  Gdyby tylko Celia się obudziła i mogła to zobaczyć.  Przytuliłam ją mocniej do siebie. Po rozwaleniu trzeciej twarzy, Skiadrum zaczął zniżać lot. Wiedziałam, że przejażdżka dobiega końca, chociaż miałam nadzieję, że jednak zabierze mnie do niego. Albo do Fairy Tail. Podmuchem skrzydeł zmiótł pobliskie drzewa, by w końcu wylądować na ziemi.
 - Możesz schodzić dziecinko. – Mruknął, składając skrzydło odpowiednio. Spojrzałam niepewnie na niego, po czym westchnęłam i zjechałam po jego skrzydle na samiutką ziemię. Niesamowite uczucie. Uśmiechnęłam się szeroko, patrząc na ogromnego gada, który był przybranym ojcem mojego ukochanego. Czyli jednak nie umarł. Chciałam mu zadać tyle pytań, jednak nie wiedziałam od czego zacząć. Cień parował spomiędzy jego łusek. Wydawał się taki poważny i straszny, ale ja widziałam, że się uśmiecha.
- Ty naprawdę jesteś… Smokiem. – Dalej nie mogłam w to uwierzyć. – Czy to.. Czy ty naprawdę wychowywałeś Rogue?
- Tak. – Odpowiedział spokojnie. -  A ty dziecinko jesteś jego dziewczyną tak?... Cały czas o tobie myśli. Wróć do niego.
               Aż nie wiedziałam co powiedzieć. Kompletnie zbił mnie z tropu, nazywając jego dziewczyną. Jeszcze to jego „dziecinko”. Z drugiej strony zaś, wydawało się to być bardzo miłe.
- A-a to skomplikowane! – Czułam, że moje policzki zaczynają się palić. – J-Ja wrócę! Obiecuję!
- Zajmij się nim. Zrób to dla mnie dziecinko. Ja nie będę mógł.
               Kiwnęłam głową. Naprawdę tego chciałam, tym bardziej, że sam jego ojciec mnie o to prosi. Przeczuwałam, że w takim razie coś musi być nie tak. Uśmiechnęłam się serdecznie.
- Mam coś dla was, żebyście o mnie pamiętali. – Zanurzył głowę pod grzbiet, by zębami oderwać jedną z mniejszych łusek, które zbytnio wystawały. Położył ją naprzeciwko mnie. Jej długość można było porównać do mojej dłoni wraz z przedramieniem. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. – Zajmij się Ryosem. On naprawdę cię potrzebuje.
- O-oczywiście! – Zaczęłam po chwili. Jego słowa dawały mi nową nadzieję. Jednak nie byłam na aż tak przegranej pozycji.  Podniosłam wolną ręką łuskę.- Nie zawiodę cię! Wrócę jak najszybciej się tylko da!
- Dziękuję ci. – Spojrzał w niebo. Zastanawiałam się nad czym myśli.  Dlaczego nie może zostać dłużej? - Muszę wracać, czeka na mnie. Jeszcze chciałbym zamienić z nim chociaż parę słów.
               Nie czekając na moją odpowiedź, wzbił się w powietrze. Spojrzał na mnie z uśmiechem, mając w oczach pełne zaufanie. Dostrzegłam także w nich ogromny smutek, jakby od razu zrozumiałam, co było tego powodem. Zaciskając usta w cienką linię,  pozwoliłam łzom spływać po moich policzkach. Zaakceptował mnie. Nawet, jeśli był tylko niewielką częścią siebie. W końcu zniknął mi z oczu, a ja padłam na kolana, kładąc na ziemi swoją małą przyjaciółkę.
- Celia…. – Jęknęłam. Proszę, niech tylko się obudzi. Dopiero po dłuższym czasie powoli zaczęła otwierać oczy, wiedziałam, że jej siły powoli wracały. W końcu. Uśmiechnęłam się delikatnie, przytulając ją do siebie.
- Nancy… - Szepnęła, chwytając się mojego ubrania. – Co się stało?...
- Nie uwierzysz mi… - Zaczęłam, śmiejąc się. – Leciałyśmy na smoku. A teraz wracamy do domu.
***
Na zewnątrz powoli zapadał zmrok, nad miastem zaczęły się zbierać dziwne chmury, nietypowe dla takiej pogody. Madison siedziała w barze gildii Sabertooth, przysłuchując się uważnie rozmowom innych. Wpatrywała się beznamiętnie w swój kufel piwa, jedyną jej aktualną miłością. Od kiedy dowiedziała się, że Fairy Tail rozstało rozwiązane, nie wiedziała co ze sobą począć. To Marshmallow podrzucił pomysł, żeby dołączyć do Szablozębnych, to była chyba najlepsza możliwość na tamtą chwilę. Zostały powitane z otwartymi rękoma, jednakże dołączenie musiało zaczekać. O tym decydował jedynie mistrz gildii, który aktualnie przebywał na misji ze swoją ekipą. Przystojna cholera, pomyślała, pijąc kolejne piwo. Marshmallow spał wygodnie na stole, wzdychała ciężko za każdym razem, gdy na niego spoglądała. Od kiedy zaczęła mu wychodzić przemiana, wyczerpanie sprawiało, że co chwilę musiał spać. Cholerny obibok. Spojrzała na ukochany trunek, wracając myślami do tego tragicznego dnia.
- Mad, Mad! Już jesteśmy! – Krzyczał Marsh, gdy przemierzali ulice Magnolii. – Jesteśmy w domu! Jesteśmy w domu!
- Nie drzyj się tak. – Przewaliła oczami. Gdy się podniecał, stawał się strasznie irytujący. – Jak wyjdziemy zza zakrętu to powinniśmy zobaczyć budynek.
               Wyszli na główną ulic Magnolii, ale po chwili ich uśmiechy zeszły z twarzy. Nie było żadnego budynku. Pozostały jedynie gruzy, które usuwali jacyś ludzie. Mad spojrzała na Marshmallowa, który zacisnął piąstki.
- M-Może przenieśli się gdzieś indziej? – Cały drżał, widziała to.
- Nie wiem.
- P-przepraszam bardzo! – Mały kot podszedł do starej kobiety sprzedającej kwiaty. Staruszka spojrzała na niego spod swoich grubych okularów i uśmiechnęła się delikatnie. – Czy mógłbym o coś zapytać?
- Oczywiście dzieciaczku, chcesz kwiaty? – Spytała, szykując bukiet. Cóż za urocze, małe stworzonko. Dostanie najpiękniejsze kwiaty.
- Ja dziękuję za kwiaty, ale… Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajduje się teraz gildia Fairy Tail?
- Fairy Tail?... – Powtórzyła staruszka, wypuszczając kwiaty.  Patrzyła na małego tygrysa wielkimi oczyma. – Fairy Tail, gildia magów?
- Dokładnie tak. – W rozmowę włączyła się również Mad. Także chciała się dowiedzieć co się stało. Staruszka dostrzegła jej znak. Więc oni do niej należą.– Może pani powiedzieć?
- Oczywiście kochanie, tylko nie chcę was zasmucać… Ale Fairy Tail już nie istnieje.
               Ta wiadomość była jak kubeł zimnej wody, wylanej na nich. Jakim cudem nie istniała?  Dziewczyna czuła, że jej nogi aż trzęsą się.
- Jak to?? – Zawył Marshmallow, połykając łzy. – Jak to nie istnieje?!
- Została rozwiązana po ostatnich wydarzeniach. Mistrz Macarov po tym odszedł, jak i inni członkowie Fairy Tail.
- To niemożliwe. Nie może tak być.
               Pamiętała, jak siedzieli potem na pomoście, obserwując wodę. Marshmallow długo płakał zanim się poskładał.
***
               Nad miastem rozpętała się burza, po ulicach spływały rzeki deszczu. Wszyscy pochowali się po gospodach i pubach, byleby nie iść w taką pogodę. Mogłoby się wydawać, że nikt nie podejmie się przeprawy przez miasto. Jednakże jedną z ulic szła zakapturzona postać, kurczowo trzymając zawiniątko w rękach. Chwiała się przy każdym podmuchu wiatru. Jej celem był budynek Sabertooth, który widziała między budynkami. Nie mogła się poddać, pomimo wycieńczenia udało się jej wejść pod sam budynek. Podpierając się jedną ręką, wchodził powoli po schodach, biczowana deszczem. Była pewna, że ta chmura szła za nią. Już słyszała rozmowy, odbywające się w środku. Uśmiechnęła się pod nosem. Pchnęła z całej siły drzwi, pomógł jej w tym jeszcze podmuch wiatru. Zgromadzeni momentalnie spojrzeli na nieznaną postać, która weszła do środka, ledwo utrzymując równowagę. Po kilku krokach padła na ziemię nieprzytomna, ukazując swoją twarz. Pierwsza zerwała się Mad, która podbiegła do dziewczyny i położyła jej głowę na swoich kolanach.
- Nancy! – Krzyknęła, dotykając jej twarzy. Była rozpalona. – Ona jest chora, pomóżcie mi!
               Pierwszy podbiegł Orga, który podniósł biedną dziewczynę. Jej przyjaciółka wzięła za to Celię i szybko ruszyli do jednego z pokoi, który miał od teraz należeć do Nancy.

***
Witam serdecznie moi drodzy! Przed nami nowa przygoda! W końcu dotrwaliśmy do końca i teraz trzeba trochę odpocząć. To oczywiście nie zwalnia bohaterek do zbijania bąków! Jako, że pojawią się teraz rozdziały ze Smoczymi Zabójcami, mam do was jedno pytanie!

Czy chcecie rozdziałów typu 38.5, które będą rozdziałami dodatkowymi, opowieściami z dziwnymi treściami? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Roncy i Stimad czekają na odpowiedzi!
~Nancy

               

2 komentarze:

  1. OMG *-* Dziwne treści o tematyce Roncy i Stimad *-* Chcę *-*
    Ogólnie krótki komentarz, ale jest po biwaku i padam na twarz ;-;
    Rozdział świetny ♥ Dziewczyny w końcu razem ♥
    NO I SKIADRUM OMGHSNAJHVSAAIHAVGA *---*

    Pozdrawiam cieplutko ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie!
      Och, jak dobrze, postaram się jak mogę! XD
      A to nic nie szkodzi, dla mnie nawet najkrótszy się liczy <3

      Usuń